„Wróć z tarczą albo na tarczy.”
To nie było życzenie. To był rozkaz. Nie gest matczynej troski, ale wezwanie do męstwa. Tak żegnały matki synów w Sparcie – nie czułością, ale kodeksem. Lakedaímōn nie potrzebowała bohaterów w złocie, lecz wiernych w popiele. Sparta nie uczyła, jak wygrać życie. Uczyła, jak go nie przegrać – tchórzostwem.
Wychowanie spartańskie było brutalnie proste: nie bądź miękki. Bądź wierny. Bądź gotów umrzeć – nie dla chwały, ale dla obowiązku.
Nie dla siebie – dla polis. Nie dla lajków – dla wieczności.
Tam nie było miejsca na relatywizm, na psychologiczną rozkminkę, na komfort wewnętrznego “ale może jednak…”. Było tak:
Masz miecz? To go użyj. Masz obowiązek? To go spełnij. Masz strach? Pokonaj go.
Bo odwaga nie polega na tym, że się nie boisz.
Odwaga to lojalność wobec prawdy – nawet wtedy, gdy wszystko w tobie krzyczy: „Uciekaj.”
Sparta nie była wielka liczebnie. Była wielka duchem.
To właśnie do niej Filip II Macedoński – ten sam, który pożarł Grecję jak wygłodniały wilk – wysłał ostrzeżenie:
„Jeśli wkroczę do Lakonii, zrównam Lacedemon z ziemią.”
Spartanie nie odpowiedzieli elaboratem. Nie wezwali na debatę. Nie rozpisali konferencji prasowej.
Odpowiedzieli:
„JEŚLI.”
Jedno słowo. A w nim wszystko.
W nim było: „Spróbuj.”
W nim było: „Nie boimy się.”
W nim było: „Nie cofniemy się, nawet jeśli zostaniemy ostatni.”
Dziś – tak, dziś – historia zatacza koło.
Nie mamy Termopil. Mamy TikToka.
Nie mamy Persów. Mamy postmodernizm.
Nie mamy mieczy. Mamy język – rozbrojony z prawdy, zamieniony w plastikowy widelec poprawności politycznej.
Współczesne armie nie idą przez pola bitewne. Idą przez semantykę.
Nie zdobywają miast – zdobywają słowa.
Redefiniują:
człowieka – jako konstrukcję,
miłość – jako emocjonalną transakcję,
sumienie – jako ułomność,
prawdę – jako przemoc,
a Boga – jako mit.
I znów słyszymy:
„Jeśli nie ulegniecie, zrównamy wasze wartości z ziemią.”
Nie bronią, ale ustawą.
Nie czołgiem, ale kursem na uczelni.
Nie ogniem, ale platformą streamingową.
I właśnie tu trzeba nam tego samego słowa.
Nie dwudziestu punktów obrony. Nie dokumentów. Nie defensywy.
Jednego słowa. Tak jak Spartanie. „JEŚLI.”
Bo nie jesteśmy tu po to, żeby wygodnie przeżyć.
Jesteśmy tu, żeby się nie poddać.
Dopóki istnieje chrześcijanin, dopóty istnieje opór.
Dopóki istnieje człowiek sumienia – istnieje linia frontu.
A ta linia dziś nie przebiega przez granice państw.
Przebiega przez serca. Przez sumienia. Przez odwagę, by być samemu, gdy inni klaszczą kłamstwu.
Roger Scruton miał rację, mówiąc:
„Ludzie kulturalni mają coś, co mogą ze sobą dzielić.”
Ale nie chodzi tylko o dzielenie się kulturą.
Chodzi o wspólnotę oporu. Wspólnotę trzeźwości. Wspólnotę ludzi, którzy wiedzą, że są rzeczy, których się nie zdradza – nawet gdy wszystko dookoła krzyczy: „Ulegnij.”
Więc jeśli pytasz, co teraz robić – odpowiedź jest prosta:
Nie klękaj. Nie milcz. Nie przystosowuj się.
Nie udawaj, że to, co cię otacza, to „nowa normalność”.
To nie jest normalność. To kolonizacja świadomości.
To rewolucja bez karabinów, ale z doktoratem z dekonstrukcji.
Nie daj sobie wmówić, że obojętność to cnota.
To kapitulacja.
A my nie jesteśmy tu, by kapitulować.
Zatem – do dzieła.
Może i przyjdzie nam wrócić z tej walki z tarczą, albo na tarczy.
Ale nie wrócimy jako tchórze.
Nie wrócimy jako zdrajcy.
Nie wrócimy jako ci, którzy dla świętego spokoju oddali wszystko.
Bo my wiemy, że lepiej zginąć w prawdzie, niż żyć w kłamstwie.
I jak mówił św. Augustyn:
„Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.”
A my?
Jeszcze walczymy. Więc jeszcze jesteśmy zwycięzcami.