Twój strach jest ich strategią

Rewolucji nie rozpoczyna się dziś od czołgów ani manifestów. Prawdziwa rewolucja zaczyna się w przedszkolu. W podręczniku. W Netflixie. W grze komputerowej. Tam, gdzie nie pada ani jedn strzał, a jednak wszystko się zmienia. Słowo za słowem, obraz za obrazem, wartość po wartości. I właśnie tą cichą, metodyczną drogą od dekad podąża ofensywa, która ma jeden cel: rozbroić Zachód – od środka.

Węgierski komunista György Lukács był jednym z tych, którzy zrozumieli, że nie da się zbudować nowego porządku, dopóki nie zburzy się starego. „Nie jest możliwe być człowiekiem w społeczeństwie burżuazyjnym” – pisał, odmawiając całej naszej cywilizacji prawa do istnienia. Człowiek – w jego oczach – był niczym więcej niż materiałem do przemiany. Tworem do przeformatowania. A jeśli stawał na drodze rewolucji – musiał zniknąć. I nie chodziło tylko o fizyczne unicestwienie. Chodziło o coś znacznie bardziej perfidnego – o duchową kastrację.

W 1919 roku, jako zastępca komisarza ludowego ds. nauki i organizator Robotniczego Uniwersytetu im. Karola Marksa, Lukács wypowiedział słowa, które powinny dziś bić na alarm: „Etyka komunizmu przyjmuje konieczność czynienia zła jako najwyższy obowiązek”. To nie pomyłka. To nie interpretacja. To literalna zapowiedź rewolucyjnej metody – czynić zło, by osiągnąć „dobro”. Zniszczyć prawdę, by ustanowić nową prawdę. Zakłamać porządek, by narzucić nowy chaos.

W tej wizji nie ma miejsca na człowieka jako osobę. Jest tylko pionek, który ma funkcjonować zgodnie z linią ideologiczną. A jeśli nie chce? Wtedy – jak mówił Bierdiajew – wszystko jest dozwolone w stosunku do wroga, którego przestaje się uważać za człowieka.

I ten właśnie duch żyje do dziś. Choć ma dziś nowe imię. Nie mówi już „rewolucja proletariacka”. Mówi: „edukacja inkluzywna”. Nie mówi: „walka klas”. Mówi: „walka z dyskryminacją”. Nie mówi: „rewolucja seksualna”. Mówi: „prawa człowieka”.

Ale mechanizm pozostał ten sam. Rozmontować to, co stałe. Ośmieszyć to, co święte. Zrelatywizować to, co prawdziwe. I zaproponować w to miejsce świat bez korzeni, bez tożsamości, bez Boga. Świat, w którym wszystko wolno, ale nic nie ma sensu. Świat, w którym dzieci mają „prawo” do zmiany płci, ale nie mają prawa do ojca i matki.

Bo – jak tłumaczył Lukács – marksizmu nie da się spróbować. Na marksizm trzeba się nawrócić. I właśnie tego „nawrócenia” dziś jesteśmy świadkami. Kościoły nie są burzone – są przekształcane w neutralne „przestrzenie spotkania”. Rodzina nie jest atakowana wprost – jest rozmywana przez dziesiątki definicji. Język nie jest cenzurowany – jest „aktualizowany”. Ale efekt jest ten sam: wypchnięcie porządku moralnego poza nawias.

Lukács, podobnie jak Gramsci, wiedział, że nie wystarczy zdobyć władzę. Trzeba zdobyć duszę. Dlatego kluczowym celem stała się kultura. Uniwersytety. Media. Szkoły. Sztuka. Tam zaczęto głosić „nową ewangelię” – bez Boga, bez grzechu, bez odkupienia. Człowiek już nie musi walczyć o świętość – wystarczy, że będzie „sobą”.

I tak oto, krok po kroku, dotarliśmy do świata, w którym prawda stała się opresją, a kłamstwo „alternatywną narracją”. Świata, w którym dziewczynka nie wie, czy może być kobietą, a chłopiec musi się tłumaczyć, że nie chce nosić sukienki. Świata, w którym heroizm to „toksyczna męskość”, a wiara to „zagrożenie dla demokracji”.

Nieprzypadkowo Ralph de Toledano ostrzegał, że „tylko wtedy, gdy zepsują wszystkie wartości i uczynią życie niemożliwym, będą mogli narzucić dyktaturę proletariatu”. To nie była przesada. To była prognoza. I właśnie się wypełnia.

Na naszych oczach. W naszych rodzinach. W naszych szkołach.

Dlatego dziś, bardziej niż kiedykolwiek, trzeba przypomnieć: to nie przypadek. To projekt. To nie chaos – to programowy demontaż porządku stworzonego na Dekalogu, na Prawdzie, na Krzyżu.

György Lukács, jak wszyscy jego duchowi spadkobiercy, miał jeden wspólny mianownik – nienawiść do chrześcijaństwa. To ono stało na drodze. To ono chroniło człowieka przed tym, by stał się narzędziem w cudzych rękach. I to dlatego – tak jak niegdyś – dziś znów uderza się właśnie w nie.

Ale historia ma jedną zasadę: jeśli nie piszą jej ci, którzy żyją prawdą, napiszą ją ci, którzy żyją kłamstwem. A wtedy – jak mówił Wallace – bohaterowie zawisną.

Niech więc na koniec przemówi klasyk. Nie nowoczesny socjolog, nie influencer. Ale Arystoteles – głos rozsądku świata, który jeszcze nie zwariował:

„Ci, którzy zagrożeniu nie stawiają czoła jak mężczyźni – stają się niewolnikami każdego intruza”.

A my? Albo wstaniemy. Albo nas wychowają od nowa.