Pokolenie bez kompasu: jak rozbito świat wartości

Świat młodych został poddany procesowi bezprecedensowej dekonstrukcji – nie tylko strukturalnej, ale przede wszystkim aksjologicznej. Trwa planowe, metodyczne rozbijanie wartości, które przez wieki stanowiły o duchowym i moralnym kręgosłupie człowieka. Dzisiejszy młody człowiek dorasta w przestrzeni, w której wszystko, co kiedyś było nazywane cnotą – stało się powodem wstydu, a wszystko, co było uważane za grzech – zostało okrzyknięte wyrazem wolności i autentyczności.

To nie jest przypadek. To efekt dobrze zaprojektowanego systemu, w którym narzędziami są media, edukacja, popkultura, a ostatnio również… niestety, coraz częściej także instytucje religijne. Wartości zostały przeorane nie frontalnym atakiem, lecz miękką, psychologiczną inżynierią. Młodzi nie tylko nie wiedzą, czym są wartości – oni uczą się ich zaprzeczenia, ponieważ we wszystkich trendach i narracjach promowanych dziś globalnie wbudowana jest jedna zasada: wybieraj zawsze to, co jest łatwiejsze, przyjemniejsze i bardziej zgodne z twoją chwilową emocją.

Prawda? Zbyt kategoryczna. Wierność? Zbyt wymagająca. Pokora? Zbyt mało atrakcyjna. Sens życia? Niepotrzebny, jeśli masz najnowszy smartfon i pakiet na Netflixa.

To wszystko ma jeden cel: stworzyć człowieka, który nie myśli – tylko reaguje. Nie rozważa – tylko konsumuje. Nie czuje głębiej – tylko doznaje powierzchownie. To jest pokolenie uczone „mieć”, a nie „być”. Człowiek, który zamiast dążyć do prawdy, dobra i piękna, goni za tym, co jest modne, dostępne, podane na ekranie.

Nie chodzi tu już o wybór między dobrem a złem – chodzi o to, że młody człowiek jest systemowo uczony odwracania się od dobra, bo zostało mu ono przedstawione jako ucisk, ograniczenie, archaizm. W tej przestrzeni działa duch epoki – duch postmodernizmu, który nie wierzy w prawdę, duch marksizmu kulturowego, który nie wierzy w transcendencję, duch utopii, który obiecuje wolność, a produkuje duchową pustkę.

Szkoła Frankfurcka i jej spadkobiercy doskonale rozumieli, że nie muszą niszczyć struktur zewnętrznych – wystarczy im zmienić język, zrelatywizować pojęcia, wyśmiać tradycję, zdekonstruować autorytety. Tak tworzy się nową klasę – nieświadomych konsumentów własnej iluzji wolności.

„Rób, co czujesz.” „Twoja prawda jest najważniejsza.” „Nikomu nie możesz dać się oceniać.” – oto ewangeliści nowej epoki. Nie głoszą już zbawienia, tylko samopoczucie. Nie formują sumienia – tylko promują komfort.

Tymczasem młody człowiek, pozbawiony wartości, nie zyskuje wolności. On ją traci. Bo prawdziwa wolność zakłada istnienie granic, prawdy, odpowiedzialności. A ta nowa, postmodernistyczna, bezrefleksyjna wolność jest tylko karykaturą – pułapką, w której człowiek może robić wszystko, ale nie wie po co.

To pokolenie, które ma wszystko – a nie czuje nic. Ma dostęp do każdej wiedzy – ale nie szuka mądrości. Może powiedzieć wszystko – ale nie potrafi nazwać sensu. Jego świat został zaprogramowany przez system, który usunął pytania o „dlaczego” i zostawił tylko „ile” i „jak szybko”.

W ten sposób produkuje się idealnego człowieka ery globalnej: samotnego, zależnego, emocjonalnie rozbitego, intelektualnie rozleniwionego i duchowo wykorzenionego. Człowieka, który nie zadaje już pytania o dobro – bo nie zna jego definicji. Człowieka, który nie wierzy w prawdę – bo od dzieciństwa uczono go, że wszystko jest kwestią narracji. Człowieka, który nie potrzebuje Boga – bo system już go zastąpił.

To nie ewolucja. To demontaż. Dekonstrukcja wartości to dekonstrukcja człowieka.

I jeśli nie zatrzymamy tej fali – jeśli nie będziemy mieli odwagi przypomnieć młodym, że wartość to coś, co wymaga, ale też ocala, to zostaniemy z pokoleniem, które ma wszystko, ale nie wie, kim jest.