Pełzająca apostazja

To już nie tylko kryzys. To pełzająca apostazja, zakamuflowana pod hasłami inkluzywności, otwartości i „nowego spojrzenia na wiarę”. To duchowa zdrada Kościoła, który zamiast głosić Ewangelię – celebruje swoje rozkładanie się od środka. I nie potrzeba już zewnętrznych prześladowców – bo rewolucja weszła do środka i rozsiadła się wygodnie w zakrystiach, w biuletynach parafialnych, w sercach duchownych. Najnowszym przykładem jest parafia św. Józefa i św. Teresy w Seattle, oddana pod opiekę jezuitów – tych samych jezuitów, którzy zamiast bronić Chrystusa, z pasją promują jego karykatury.

Wspomniana parafia opublikowała na okładce biuletynu – nie na memie, nie w satyrze, ale na liturgicznej broszurze Niedzieli Trójcy Świętej – bluźnierczą przeróbkę ikony Andrieja Rublowa. Trójca Święta została zastąpiona przez trzy kobiety o różnych kolorach skóry. Trzy kobiety, z aureolami, siedzące przy stole nakrytym tęczową flagą LGBT. Tak – tą samą flagą, pod którą maszerują sataniści, tęczowi aktywiści z krzyżem do góry nogami, z hasłami wprost wymierzonymi w Boga i Jego Kościół. I to nie są puste slogany. To konkretne gesty, symbole, znaki. Gdy ikonę – dzieło modlitwy – zamieniasz w baner, gdy Trójcę Świętą przedstawiasz jako „metaforę różnorodności”, a liturgię zamieniasz w manifest, to nie jesteś już pasterzem. Jesteś funkcjonariuszem rewolucji, której celem jest przekształcenie Kościoła w teatr inkluzywności bez prawdy.

To nie przypadek. To świadoma destrukcja sacrum. I to nie pierwszy raz. Wspomnijmy tylko medialną gwiazdę jezuitów – o. Jamesa Martina SJ – który nie tylko błogosławi akty homoseksualne, ale czyni z „miesiąca dumy” okazję do… „pogłębienia katolickiej wiary”. To już nie tylko sprzeniewierzenie się Ewangelii. To jawne złożenie przysięgi nowej liturgii: liturgii relatywizmu, liturgii „tolerancji”, która nie toleruje już samego Chrystusa. Bo Jego krzyż jest za wąski, Jego nauka za wymagająca, Jego moralność zbyt jednoznaczna.

Ikona Rublowa – perła teologii w obrazie – została zbezczeszczona w duchu modnej dekonstrukcji. Jej głębokie zakorzenienie w Objawieniu zostało wymienione na dialog z „nowymi językami duszpasterstwa”. I nie chodzi tu o artystyczną swobodę. Chodzi o ideologiczne przejęcie Kościoła przez tych, którzy udają, że jeszcze w nim są. A tak naprawdę – są wewnętrznymi rewolucjonistami. Gośćmi rewolucji, którzy wyszli z konia trojańskiego i zaczęli rozbijać Kościół od środka. Świadomie, bezczelnie, w białych kołnierzykach.

Autorką bluźnierczej „ikony” jest Kelly Latimore – artystka znana ze świętokradczych projektów, w których Jezusa zastępuje George Floyd, a Matkę Bożą – Afroamerykanka w klimacie propagandowym. Czy to jeszcze chrześcijaństwo? Nie. To duchowa rewolucja tożsamościowa. To przekształcenie sakralnych symboli w narzędzia nowej, progresywnej religii. Religii, w której nie ma grzechu – bo nie ma prawdy. Nie ma nawrócenia – bo wszystko jest już „dobre tak, jak jest”. Nie ma pokuty – bo „miłość” wszystko usprawiedliwia. Tylko że to już nie Ewangelia. To ewangeliopodobna mieszanka emocji i ideologii, przefiltrowana przez neomarksistowską matrycę pojęć i obrazów.

Ale nie zatrzymali się na afirmacji. Poszli dalej – w zbezczeszczenie największej tajemnicy wiary: Trójcy Świętej. Zamienili ikonę – modlitwę w kolorze – w propagandowy plakat. Zamienili Objawienie – dar Boga – w ideologiczny produkt. Zamienili Ojca, Syna i Ducha Świętego w metaforę „różnorodności płciowej i kulturowej”. Zniszczyli teologię obrazu. Zbezczeszczyli to, co było od wieków święte. I nikt ich nie upomniał.

Diecezja Seattle milczy. Arcybiskup milczy. Media katolickie milczą. A jezuici? Milczą lub… klaszczą. I będą się tłumaczyć. Że to „nowa forma ekspresji duchowej”. Że to „wrażliwość”. Że to „Fiducia supplicans” przecież na coś pozwala. Ale prawda jest inna: stworzyli atmosferę, w której wszystko można, byleby tylko nie bronić Objawienia. Wszystko można „zreinterpretować”, „zaktualizować”, „uczynić inkluzywnym”. Tylko prawdy się nie głosi. Prawdy się nie broni. Prawdy się unika.

W tym wszystkim trzeba przypomnieć jeszcze jedną rzecz: symbolika tęczy.

Tęcza biblijna to znak Przymierza Boga z człowiekiem. Znak łaski, pokoju i Bożej miłości. Siedmiokolorowa, zakorzeniona w Piśmie Świętym. A tęcza LGBT? To nie jest ta sama tęcza. Ma sześć kolorów. Została zaprojektowana jako sztandar rewolucji seksualnej – nie Ewangelii. To znak sprzeciwu wobec porządku stworzenia, nie jego celebracji. A mimo to wstawiono ją w miejsce centralne liturgii. A mimo to uczyniono z niej obrus na stole Trójcy Świętej.

I nawet Forum Żydów Polskich miało odwagę powiedzieć, że to nie jest to samo. Że sześciokolorowa tęcza LGBT i siedmiokolorowa tęcza biblijna to symbole sprzeczne. Cytuję:

„Argument, że sześciokolorowa tęcza symbolizująca ruch LGBT jest w jakiś sposób zgodna z symbolem biblijnego Przymierza (siedmiokolorową tęczą), jest kłamliwy lub – co najmniej – błędny. Te dwie tęcze, te dwa symbole pozostają w kulturowym konflikcie.”

Jeśli nawet środowiska żydowskie to widzą, a katolicy nie – to znak, że ślepota w Kościele stała się systemowa. Że jesteśmy jak Sanhedryn – widzimy znaki, ale nie rozpoznajemy czasu. I nie rozumiemy, że ta rewolucja nie przyszła z zewnątrz. Ona przyszła przez ludzi w koloratkach. Przez tych, którzy przestali wierzyć, że Chrystus naprawdę jest Drogą, Prawdą i Życiem – i zaczęli mówić, że jest tylko jedną z opcji.

To, co zrobili jezuici w Seattle, to nie jest błąd duszpasterski. To jest otwarte, publiczne, zuchwałe odrzucenie świętości, którą powinni bronić za wszelką cenę. To zdrada Objawienia. Zdrada Tradycji. Zdrada Kościoła. I zdrada Chrystusa.

Dlatego mówię jasno: nie będziemy milczeć.
Nie będziemy klaskać.
Nie będziemy uczestniczyć w liturgii apostazji.

Bo Chrystus – ten prawdziwy – jeszcze żyje. I jeszcze patrzy.
A Jego Trójca Święta nie potrzebuje „aktualizacji”.
Potrzebuje świadków.

I może ich znajdzie.
W to jeszcze wierzę.