Mamy papieża Leona XIV

8 maja 2025 roku, o godzinie 19:15, z loggii Bazyliki św. Piotra wybrzmiały słowa, na które świat czekał od rozpoczęcia konklawe: „Annuntio vobis gaudium magnum: Habemus Papam!” Głosem kard. Dominique’a Mambertiego ogłoszono, że nowym Biskupem Rzymu został kard. Robert Francis Prevost, 70-letni amerykański augustianin. Człowiek z duszą misjonarza i teologa, z sercem zakonnika i umysłem zakorzenionym w Tradycji. Świat poznał go jako papieża Leona XIV – 267. Następcę św. Piotra.

O 18:10 biały dym uniósł się z komina Kaplicy Sykstyńskiej. Dzwony Bazyliki Świętego Piotra – te same, które biły, gdy umierał Jan Paweł II, i te same, które obwieszczały światło po Benedykcie XVI – zabiły raz jeszcze, tym razem jako znak, że Kościół ma nowego pasterza. Czwarte głosowanie. Tylko tyle – i aż tyle. Bo wybór ten nie był efektem politycznego układu. To była deklaracja. Przejrzysta, mocna, symboliczna.

Na balkon nie wyszedł strateg PR-u, nie wyszedł zarządca globalnej instytucji. Wyszedł papież. Wyszedł człowiek. Wyszedł kapłan w tradycyjnym papieskim stroju – białym, prostym, godnym. Nie w minimalistycznym garniturze duszpasterskim, ale w szacie, która mówi: “to nie ja, to Urząd Piotrowy”.

I wtedy wszystko zaczęło się układać w mozaikę znaków.

Imię – Leon – to nie przypadek. To świadome odwołanie do Leona XIII. Giganta Kościoła, autora Rerum novarum, mistyka, obrońcy Matki Bożej, rycerza rozumu i wiary, który nie bał się nazywać po imieniu błędów liberalizmu, socjalizmu, modernizmu. Papieża różańca, św. Michała Archanioła i katolickiej nauki społecznej. Gdy Kościół XXI wieku zmaga się z tymi samymi duchami, wybór tego właśnie imienia brzmi jak dźwięk trąby zwiastującej powrót do źródeł.

Data. 8 maja. Nie tylko koniec II wojny światowej. Nie tylko dzień pokoju i zwycięstwa. To dzień Supliki do Matki Bożej Pompejańskiej – jednego z najmocniejszych modlitewnych aktów zawierzenia w Kościele. A także – uwaga! – 130. rocznica urodzin arcybiskupa Fultona Sheena. Człowieka, który zanim pojawiła się telewizja katolicka, ewangelizował przez ekran. Mistrza słowa. Obrońcy prawdy, który bez lęku demaskował błędy komunizmu i liberalnej demokracji pozbawionej sumienia.

A potem przyszły słowa. Homilia wygłoszona dzień później, podczas Eucharystii inaugurującej pontyfikat, była świadectwem. Nie politycznym expose. Nie akademicką analizą. Tylko wezwaniem. Papież Leon XIV mówił: „Jezus jest Mesjaszem, Synem Boga Żywego. I dlatego nikt nie może przychodzić do Boga inaczej niż przez Niego. To nie jest zdanie do dyskusji, ale prawda, którą Kościół głosi od dwóch tysięcy lat.”

„Potrzebujemy dzisiaj ludzi odważnych – nie ludzi poprawnych, nie ludzi, którzy przepraszają za Ewangelię, ale ludzi, którzy jak Piotr powiedzą: ‘Ty jesteś Mesjaszem’. Tylko na tej skale można budować Kościół.”

W czasie, gdy wielu duchownych relatywizuje, a biskupi grzęzną w języku biurokratycznym, ten papież mówi: „Nie wystarczy mówić o Jezusie jako o proroku miłości. On jest Mesjaszem. Synem Boga. Zbawicielem.”

Ten głos miał źródło głęboko. Jak mówi jego brat, John Prevost, papież Robert od dziecka wiedział, że chce być księdzem. „Nie sądzę, żeby kiedykolwiek w to zwątpił. On nie tylko bawił się w Mszę. On znał wszystkie modlitwy – po angielsku i po łacinie – na pamięć. Z deski do prasowania robił ołtarz. Sąsiad prorokował: ‘Z niego będzie pierwszy papież z Ameryki’. I wie pan, co? Dzień przed konklawe znów mu to powiedziałem. Robert się zaśmiał i powiedział: ‘Nie wybiorą Amerykanina. To bzdura’. A jednak…”

„Światu potrzeba światła Chrystusa. Zbawienie pochodzi od Niego. A Kościół ma głosić Ewangelię – bez lęku.” – powtórzył w homilii. Bez asekuracji. Bez polityki. Prosto z serca.

I jeszcze ten fragment, który mógłby być manifestem jego pontyfikatu: „Tożsamość Kościoła nie wypływa z dokumentów ani z opinii sondażowych. Tożsamość Kościoła rodzi się z wyznania wiary. Gdy mówimy, że Jezus jest Panem. Gdy nie wstydzimy się krzyża. Gdy nie rezygnujemy z prawdy w imię fałszywego pokoju.”

W czasach, gdy wielu duchownych wstydzi się odmawiać Różaniec publicznie, a niektórzy próbują zdegradować Matkę Bożą do folkloru ludowego, ten papież mówi: Maryja jest naszą Matką. Idziemy z Nią. „Dziś jest dzień Supliki do Matki Bożej Pompejańskiej. Nasza Matka Maryja chce zawsze iść z nami, być blisko, pomagać nam swym wstawiennictwem i swą miłością. Dlatego chciałbym pomodlić się razem z Wami. Módlmy się wspólnie za tę nową misję, za cały Kościół, o pokój na świecie.”

Czy Leon XIV będzie papieżem, który jasno i odważnie odrzuci zgubną logikę „Fiducia supplicans”? Czy zatrzyma tsunami błogosławienia grzechu i wróci do nauczania świętości? Czy cofnie “Traditionis custodes” i przywróci Kościołowi dostęp do liturgii, która przez wieki uświęcała pokolenia katolików?

Czy wypowie wojnę marksizmowi kulturowemu, który zatruwa seminaria, media, duszpasterstwa? Czy przywróci klarowność prawdzie moralnej, zgodnie z duchem „Veritatis Splendor”? Czy obudzi w Kościele głód świętości?

Nie wiemy. Ale wiemy jedno:

To nie był przypadek. To nie był przypadkowy wybór. To nie była kosmetyczna zmiana personalna.

Maryja. Leon XIII. Fulton Sheen. 8 maja. Tradycyjny strój. Teologia symboli. Dźwięk białego dymu. I głos, który nie jest tylko politycznym wyborem – ale znakiem czasu.

Po 12 latach chaosu, mgły, rozmycia doktryny, semantycznych krętactw, mętnej teologii i redefinicji wszystkiego – w Rzymie zapaliło się światełko. Może jeszcze nie płomień. Ale iskrę już widać.

Leon XIV. Papież z USA, ale nie globalista. Augustianin, ale nie aktywista. Człowiek modlitwy, teologii i misji. Papież, który może być zwiastunem przełomu.

Habemus Papam. I tym razem, po raz pierwszy od lat, naprawdę możemy mieć nadzieję.