Wyobraź sobie świat, w którym prawo nie chroni cię przed władzą, ale władza chroni się prawem przed tobą. Świat, w którym konstytucja to tylko dekoracja, a rozporządzenie może zburzyć umowę międzynarodową jednym podpisem. W takim świecie nie żyjesz w państwie prawa. Żyjesz w teatrze pozorów. A jeśli nie masz odpowiedniego scenariusza, zostajesz wyrzucony poza scenę. To nie dystopia. To Polska roku 2025. A może już nie Polska – lecz laboratorium postprawnego eksperymentu, w którym obywatel przestaje być podmiotem, a staje się zasobem.
Cywilizacja nie rodzi się z dobrobytu. Nie wystarczy metro, nowe autostrady i programy unijne. Cywilizacja zaczyna się wtedy, gdy człowiek mówi sobie: „Tego mi nie wolno. Nawet jeśli mogę.” Cywilizacja łacińska była wielka, bo wiedziała, że prawa się nie tworzy według woli większości, ale według porządku moralnego. Bo prawda istnieje, zanim powstanie ustawa. I sprawiedliwość nie zależy od tego, kto aktualnie trzyma długopis.
Dziś próbuje się nam wmówić, że państwo to tylko „procedura”, że „rozumiemy prawo” tak, jak aktualnie nam pasuje. A kto myśli inaczej – ten jest „wrogiem postępu”. Problem w tym, że jeśli wszystko zależy od interpretacji, to nie istnieje już żadna pewność. I obywatel nie ma już praw – ma tylko nadzieję, że akurat dziś „dobrze go zinterpretują”.
https://www.youtube.com/watch?v=HFfGSvWPXko
To właśnie robi dziś władza. Ministrowie podpisują rozporządzenia, które wywracają fundamenty, ignorując Konstytucję i umowy międzynarodowe. Prokuratorzy zamieniają się w ideologów. Premierzy relatywizują prawo. A Trybunał Konstytucyjny – mimo że wciąż istnieje – jest traktowany jak polityczna przeszkoda. Nie chodzi o nazwiska. Chodzi o system, który pozwala na takie bezprawie i jeszcze przyklaskuje.
Św. Augustyn pytał: „Czymże jest państwo, jeśli nie bandą rozbójników, gdy brak mu sprawiedliwości?” I miał rację. Prawo bez sprawiedliwości to pałka w rękach silniejszego. To nie są teorie. To codzienność. Edukacja, sądy, media, kultura – wszystko przesiąka myśleniem: „Zmienimy sens słów, a rzeczywistość się dostosuje.”
Lenin mówił wprost: „Największą sztuką wojny jest pokonanie wroga bez jednego strzału – przez zniszczenie jego moralności, religii i kultury.” Brzmi znajomo? Tak właśnie działa dzisiejsza inżynieria. Najpierw redefinicja. Potem reinterpretacja. A na końcu represja – w imię „praw człowieka”, które od człowieka coraz bardziej się oddalają.
Bruksela staje się nową Moskwą. Nie trzeba czołgów. Wystarczą procedury. Nie trzeba pałek. Wystarczy pozbawić głosu. Każde państwo, które oddaje decyzje obcym trybunałom i boi się bardziej komisarzy niż własnych obywateli, przestaje być suwerenne. I choć nikt nie krzyczy „zdrada” – zdrada dokonuje się w ciszy. W zapisie. W rozporządzeniu. W interpretacji.
Obywatel? Już nie osoba. Już nie podmiot. Teraz to target. Profil. Numer PESEL. W systemie, który zarządza, a nie służy. W strukturze, która nie zna słowa „godność”, bo woli mówić: „efektywność”. Człowiek staje się funkcją. A społeczeństwo – stadem.
To jeszcze nie totalitaryzm. Ale to jego przedsionek. Brama, przez którą przechodzili już inni – my też nią idziemy. Tylko że dziś wszystko jest ładniejsze, nowoczesne, z grantem i hasłem „dla dobra wspólnego”. Ale jeśli dobro wspólne niszczy sumienie – to nie jest dobro. To przemoc.
Nie walczymy z ludźmi. Walczymy z błędami, systemami, z obłudą. I każdemu człowiekowi dajemy szansę. Ale nie możemy milczeć, gdy zło jest nazywane dobrem, a prawo – wygodnym narzędziem. To nie jest jeszcze koniec wolności. Ale to jest już jej granica.
A pytanie brzmi: Czy chcesz żyć jak człowiek – czy jak obiekt do zarządzania? Bo ta decyzja zapadnie. Z tobą – albo bez ciebie. Jeszcze mamy czas. Jeszcze możemy mówić. Jeszcze możemy się sprzeciwić, ale tylko prawda nas wyzwoli. I tylko prawda nie zginie. Nawet wtedy, gdy rozbójnicy przejmują państwo.