Jak Unia Europejska pisze nową tożsamość Europy

Kiedy Europa przestaje się modlić, nie staje się neutralna. Staje się podatna na wszystko. To nie jest zjawisko spontaniczne ani społeczna ewolucja. To celowa strategia. Planowa dekonstrukcja duchowości, która przez dwa tysiące lat kształtowała tożsamość Zachodu. Europa, która niegdyś oddychała Ewangelią, która budowała prawo na Dekalogu, która wznosiła katedry jako widzialne świadectwa niewidzialnej rzeczywistości, dziś spuszcza wzrok. Wstydzi się swoich fundamentów. Wstydzi się Chrystusa. I właśnie w tę pustkę wchodzi coś nowego – nie w sposób naturalny, ale systemowy, polityczny, zorganizowany i konsekwentny.

Komisja Europejska przeznacza niemal dziesięć milionów euro na projekt, który promuje Koran jako duchowy fundament Europy. Nie jako jedną z religii. Nie jako wyraz różnorodności. Lecz jako podstawę duchowego DNA nowego kontynentu. W tym samym czasie Biblia jest wymazywana z przestrzeni publicznej. Znajduje swoje miejsce nie na ambonach, ale w piwnicach. Znika z programów nauczania, z bibliotek, z instytucji. Wyśmiewana, cenzurowana, upraszczana, wypierana. Bo jest zbyt jednoznaczna. Bo przypomina, skąd naprawdę jesteśmy. I kim jesteśmy.

To nie przypadek. To przepisanie historii. Budowanie od podstaw nowej duchowości dla Europy, która sama wyrzekła się własnej. To nie neutralność. To ideologiczne przemieszczenie krzyża. To wytworzenie próżni, w którą błyskawicznie wlewa się islam – nie jako religia, ale jako gotowy system prawny, społeczny, kulturowy i eschatologiczny. To religia, która nie tylko wyznaje Boga, ale definiuje władzę, prawo, rodzinę, przestrzeń publiczną, a nawet cel istnienia człowieka. Islam nie czeka na zaproszenie. Islam wchodzi tam, gdzie chrześcijaństwo się cofa.

Dziś Europa nie prowadzi dialogu międzyreligijnego. Dziś Europa prowadzi samowyparcie. Traktuje islam jak remedium na własny kryzys. Nadaje mu status kulturowego kompensatora dla duchowego bankructwa Zachodu. Muzułmańskie modlitwy na boiskach piłkarskich stają się normą, reklamy Ramadanu w supermarketach nikogo już nie dziwią, a uczniowie chrześcijańscy nie mogą już modlić się przed lekcjami, bo szkoła musi być neutralna. Neutralna tylko wobec chrześcijaństwa. Wobec islamu staje się gościnna, wspierająca, uległa.

W tym kontekście wraca do nas postać św. Tomasza z Akwinu. Nie jako średniowiecznego teologa. Ale jako proroka naszych czasów. Tomasz rozumiał istotę islamu lepiej niż wielu współczesnych „ekspertów od dialogu”. Dla Tomasza Mahomet nie był prorokiem, lecz twórcą prawa, które miało utrzymać ludzi w ryzach. Religia, którą przyniósł, nie była objawieniem, ale systemem społecznym. Brakowało w niej cudów, brakowało łaski, brakowało wyraźnych znaków działania Boga. Tomasz pisał wprost – Mahomet nie przyniósł niczego, co mogłoby zostać rozpoznane jako znak nadprzyrodzony. Zamiast cudów – był miecz. Zamiast krzyża – hurysy.

Tomasz widział w islamie religię bez wymiaru duchowego. Religię, która obiecuje rozkosze cielesne w zamian za posłuszeństwo. Religię, która nie prowadzi do zjednoczenia z Bogiem, ale do wiecznego zaspokajania zmysłów. To nie jest zbawienie. To jest duchowe ubezwłasnowolnienie. Dla Tomasza islam był nie tylko herezją, ale także parodią chrześcijaństwa. Raj Mahometa – pełen młodych, pięknych kobiet, odnawiających swoje dziewictwo po każdej nocy z wiernym – jest karykaturą chrześcijańskiej nadziei życia wiecznego.

I właśnie ta religia dziś zyskuje rangę kulturowego przewodnika. Bo Europa nie wie, co z sobą zrobić. Porzuciła ascezę. Wyśmiała modlitwę. Zredukowała rodzinę. Odrzuciła Ojca. I teraz – jak dziecko bez tożsamości – szuka nowego autorytetu. A islam oferuje wszystko, czego Zachód się dziś boi: dyscyplinę, silną rodzinę, niezmienność, liczebność, porządek. Ale oferuje je nie w imię prawdy, lecz w imię totalnego posłuszeństwa.

Europa nie umiera od bomb. Nie ginie od wojen. Umiera od wstydu do własnych korzeni. Od strachu przed swoim własnym dziedzictwem. Od zaniechania. Od milczenia pasterzy. Od konformizmu elit. Od letniości wiernych.

A jednocześnie – po cichu, bez protestów, bez bicia w dzwony – deportuje chrześcijan nawróconych z islamu do krajów, w których czeka ich kara śmierci. To nie jest już ignorancja. To jest jawna zdrada. Europa, która odmawia azylu człowiekowi, który odrzucił Allaha i przyjął Chrystusa, staje się wspólnikiem w jego egzekucji. To nie jest wyłącznie porażka humanitarna. To jest samobójstwo duchowe.

Święty Tomasz pisał, że prawdy objawione przez Mahometa są pomieszane z bajkami i błędnymi naukami. Że nie prowadzą do zbawienia, lecz do zniewolenia. Że są atrakcyjne dla ludzi zmysłowych, ale obce dla tych, którzy pragną świętości. I dziś – z perspektywy ośmiuset lat – okazuje się, że ten głos był nie tylko trafny. Był proroczy. Europa ma dziś wybór: wrócić do Ewangelii albo przyjąć nową religię – system totalny, który nie uznaje wolności sumienia, nie zna pojęcia osoby, nie uznaje krzyża.

Europa nie zostanie podbita przez islam. Europa sama się mu odda. Jeśli nie przestanie się bać Ewangelii. Jeśli nie przypomni sobie, kim jest. Jeśli nie zrozumie, że wiara nie jest reliktem przeszłości, ale jedynym ratunkiem przed przyszłością, która już puka do drzwi.

Ten podcast, ta refleksja, to nie jest kolejny głos w debacie. To wołanie. To przebudzenie. To próba wyrwania sumienia z letargu. Europa może się jeszcze obudzić. Ale potrzebuje odwagi. Potrzebuje modlitwy. Potrzebuje krzyża.

Jeśli nie wrócimy do Ewangelii – wrócimy do pogaństwa. Tym razem ubranego w nowoczesny garnitur, z dotacją unijną i programem edukacyjnym. To nie będzie powrót do antyku. To będzie koniec wszystkiego, co znało imię Ojca.

Nie jesteśmy tylko widzami tej historii. Jesteśmy jej ostatnimi narratorami. A może ostatnimi świadkami.