19 kwietnia. W kalendarzu brzmi niewinnie, ale w rzeczywistości to data nie do przeoczenia. Szczególnie w tym roku – bo oto ta wyjątkowa okazja przypada dokładnie w… Wielką Sobotę.
Czyli wtedy, gdy teoretycznie ma być cicho, spokojnie, refleksyjnie – ale każdy wie, że to właśnie dzień najcięższych manewrów logistyczno-egzystencjalnych.
To dzień porządków ostatniej szansy, nerwowego odkurzania w trybie turbo i magicznego znikania bałaganu „do szafy, na razie”. A w samym środku tego domowego Armagedonu stoi on – Mąż.
Niepozorny bohater tej cichej soboty.
Z jednej strony – trzymający koszyczek z pokorą świętego.
Z drugiej – próbujący ogarnąć dzieci, które nagle, jakimś cudem, dostały przyspieszenia.
Z trzeciej – udający, że absolutnie nie boi się piekarnika, choć piecze sernik z taką miną, jakby rozbrajał bombę.
To dzień, który sam w sobie jest jak mąż:
niby milczący, ale wiadomo, że coś wielkiego się dzieje.
Pod powierzchnią ciszy – pulsuje siła, obecność i cicha determinacja.
Mężowie – dzisiaj jesteśmy jak Sokrates z domieszką św. Józefa.
Z jednej strony – filozoficzna cierpliwość, gdy słyszymy: „A możesz jeszcze tylko…”
Z drugiej – ręce gotowe do działania, choć marzy się kanapa i święty spokój.
I serce – to jedno, bijące dla rodziny, która momentami potrafi być jak Ksantypa: głośna, wymagająca, emocjonalna. Ale przecież właśnie dlatego ją kochamy.
Sokrates nie uciekł od Ksantypy. Wiedział, że w tej burzy jest życie.
Mąż nie ucieka od porannego zderzenia z listą rzeczy „do zrobienia zanim goście przyjdą”. Wie, że w tym chaosie jest miłość. Jest sens. Jest dom.
Dziś – w Wielką Sobotę – jesteśmy jak pomost między tym, co było, a tym, co nadchodzi.
Między krzykiem Wielkiego Piątku a radością Niedzieli.
Stabilni. Obecni. Cisi bohaterowie tej świętej logistyki.
I choć 364 dni w roku to Dni Doceniania Żony – dziś pozwólmy sobie na ten jeden dzień chwały.
Na jeden moment, w którym nie trzeba wstawać po łyżeczkę, bo przecież jest bliżej Tobie.
Na chwilę, w której można bezkarnie zniknąć z psem „na szybki spacer”, który nagle trwa godzinę.
Na odrobinę sernika – zanim wszyscy się zlecą.
I może nawet na symboliczne brawa – bo przecież nie tylko Chrystus zmartwychwstaje.
Mężowie – trzymajmy fason.
Jeszcze tylko noc, a potem śniadanie – i będzie można znów wrócić do cienia.
Z kubkiem kawy.
Z miną stoika.
Z poczuciem, że może i nie jesteśmy święci…
Ale na pewno niezastąpieni.