„Bez prowokacji nie będziemy dostrzegani” – te słowa Rudiego Dutschkego, ideologa rewolty z 1968 roku, stały się jednym z najbardziej niebezpiecznych sloganów współczesności. Nie były przypadkowym hasłem zbuntowanego studenta, lecz świadomie zaprojektowaną strategią przejęcia świata. Dutschke, zwany „Czerwonym Rudim”, zrozumiał coś, czego nie pojął Lenin ani Mao – że władzy nie zdobywa się karabinem, lecz emocją. Nie potrzebna jest armia – wystarczy ideologia, która zdobędzie serca i umysły.
Jego nauczycielem był Antonio Gramsci, włoski marksista, który stworzył plan tak subtelny, że jego skutki odczuwamy do dziś. Gramsci wiedział, że społeczeństwa Zachodu są zbyt głęboko zakorzenione w chrześcijaństwie, by dały się zniewolić przemocą. Zamiast rewolucji z bronią w ręku zaproponował rewolucję kulturową – powolny „marsz przez instytucje”: szkoły, uczelnie, media, teatry, wydawnictwa, a nawet Kościół. Chodziło o to, by nie niszczyć fundamentów, ale przepisać sens słów, zmienić język, wartości i moralność. Mówiąc prościej – przekształcić świadomość człowieka, aż przestanie rozumieć samego siebie.
Tę wizję wcielił w życie Dutschke. Zrozumiał, że rewolucja potrzebuje emocji, a nie argumentów. Potrzebuje prowokacji, a nie refleksji. „Bez prowokacji nie będziemy dostrzegani” – mówił – i świat zrozumiał to dosłownie. Od tej pory każda forma buntu, każde artystyczne bluźnierstwo, każda medialna kontrowersja miały ten sam cel: zwrócić uwagę, nawet kosztem prawdy i godności.
W ciągu kilku dekad prowokacja stała się walutą współczesności. Media, które kiedyś miały informować, zaczęły szokować. Politycy, którzy mieli służyć dobru wspólnemu, zaczęli grać emocjami tłumu. Artyści, którzy mieli poszukiwać piękna, zaczęli kpić z sacrum, bo to się lepiej sprzedaje. W świecie Dutschkego cisza stała się porażką, a skandal – sukcesem.
Tak narodziła się kultura prowokacji, w której rozum ustąpił miejsca emocji, a prawda – narracji. Wystarczy dziś jedna iskra – wpis, tweet, nagranie – by wzniecić falę gniewu, oburzenia lub nienawiści. Wystarczy dobrze zaplanowana kontrowersja, by zniszczyć reputację, podważyć autorytet lub wypromować ideę, która nie wytrzymałaby minuty w uczciwej debacie. Prowokacja nie potrzebuje dowodów. Wystarczy, że porusza.
To, co Dutschke i Gramsci rozpoczęli w latach 60., dziś stało się nowym porządkiem świata. Ich duchowe dzieci zasiadają na uniwersytetach, w redakcjach i salach parlamentarnych. Ich język stał się językiem współczesności: zamiast prawdy – „różnorodność narracji”, zamiast dobra – „autentyczność emocji”, zamiast wartości – „tożsamość”. Kultura przestała szukać sensu, a zaczęła produkować wrażenia.
Nowa rewolucja nie potrzebuje już manifestów ani barykad. Wystarczy internet i codzienna manipulacja emocjami. Wystarczy, że człowiek zostanie nauczony reagować zamiast myśleć. Wystarczy, że jego sumienie zastąpi algorytm. I oto mamy społeczeństwo, które nie wierzy w nic, ale reaguje na wszystko. Społeczeństwo, które nie odróżnia prawdy od fałszu, bo oba wyglądają tak samo – jeśli tylko wywołują emocje.
To jest prawdziwy triumf Dutschkego. Nie zniszczył świata, on go przeprogramował. Z rewolucji uczynił codzienność. Z buntu – formę reklamy. Z prowokacji – narzędzie sterowania społeczeństwem. Dziś nie trzeba używać przemocy, by zniewolić człowieka. Wystarczy dostarczać mu emocji, które zastąpią myślenie.
Dlatego współczesny totalitaryzm nie nosi już munduru – ma profil w mediach społecznościowych. Nie zakłada obozów – tworzy bańki informacyjne. Nie pali książek – produkuje tysiące treści, które zabijają zdolność rozumienia. Nie potrzebuje kar – wystarczy mechanizm „cancel culture”, w którym prowokacja niszczy każdego, kto myśli inaczej.
Dutschke wygrał nie dlatego, że miał rację, ale dlatego, że świat zapomniał, czym jest rozum. Zapomniał, że człowiek wolny to człowiek, który potrafi rozróżnić emocję od prawdy, impuls od myśli, chwilowe wzruszenie od wiecznego sensu.
Jeśli chcemy odzyskać świat, musimy odzyskać zdolność rozumienia, a nie tylko reagowania. Musimy wrócić do klasycznego ładu, w którym prawda jest większa od emocji, a moralność od nastroju. Musimy nauczyć się znów mówić, że prowokacja nie jest dowodem odwagi, lecz często krzykiem pustki.
Bo cywilizacja, która buduje swoją świadomość na prowokacji, kończy jak każdy akt teatralny – głośnym aplauzem, po którym zapada cisza. I właśnie w tej ciszy rozgrywa się prawdziwy dramat współczesności – człowiek przestaje myśleć, bo nauczył się tylko reagować.
I w tym sensie Dutschke miał rację – dziś naprawdę „bez prowokacji nie będziemy dostrzegani”.
Ale jeśli świat widzi tylko tych, którzy krzyczą, a nie słyszy tych, którzy myślą – to znaczy, że nie potrzebujemy więcej prowokacji. Potrzebujemy przebudzenia.