Są takie dni w roku, kiedy świat wydaje się zatrzymywać. Nie z braku ruchu, ale z obecności czegoś większego. Dni, w których niebo naprawdę dotyka ziemi, a człowiek – choć jeszcze stąpa po tej stronie wieczności – zaczyna czuć zapach innego świata. Taki właśnie jest 1 listopada. Nie jest to dzień melancholii, ale dzień światła. Nie święto śmierci, ale tryumfu życia, które się nie kończy. To moment, w którym Kościół mówi nam: spójrz wyżej. Bo gdy widzisz cmentarz, Bóg widzi ogród. Gdy ty widzisz kamienie, On widzi imiona wypisane w swoim sercu.
Wszystkich Świętych – to nie wspomnienie przeszłości. To dotyk teraźniejszości Boga. To moment, w którym doczesność i wieczność stają się jednym spojrzeniem. Dzisiejszy świat lubi mówić o „inspirujących ludziach”. O tych, którzy osiągnęli sukces, przekroczyli granice, zdobyli rozgłos. Jednak święci to coś zupełnie innego. Święci nie zdobyli świata – oni zdobyli niebo.
Nie wygrali rankingów – wygrali swoje sumienia.
Święci nie są porcelanowi. Nie są wygładzeni jak ikony w złotych ramach. To ludzie z krwi i łez. Z wątpliwości, które potrafili zamienić w modlitwę. Z ran, które przestały być wstydem, a stały się miejscem spotkania z Bogiem. Świętość nie jest efektem samodoskonalenia. Nie jest terapią, nie jest planem rozwoju osobistego. Świętość to miłość większa niż strach. To decyzja, by trwać, gdy świat ucieka. To odwaga, by powiedzieć „tak” wtedy, gdy wszystko w tobie krzyczy „nie”.
W uroczystość Wszystkich Świętych Kościół przypomina, że istnieją trzy jego części: Kościół triumfujący – tych, którzy już osiągnęli niebo. Kościół cierpiący – dusze, które jeszcze dojrzewają do światła. I Kościół walczący – czyli my. To jedno Ciało, trzy stany. Jedna miłość, trzy etapy drogi. Jedno „tak”, wypowiedziane w różnych miejscach czasu. Kościół triumfujący to nie bajka o świętych z aureolą. To ludzie, którzy przeszli przez ogień życia i przeszli zwycięsko. Kościół cierpiący to nie kara, lecz ostatnia lekcja miłości. A Kościół walczący – to my, którzy mamy w rękach nie miecz, ale sumienie. Nie flagę, ale krzyż. Nie manifest, ale Ewangelię. Właśnie dlatego Wszystkich Świętych to nie święto nostalgii, lecz święto odwagi.
Odwagi, by wierzyć w świętość, gdy świat wierzy już tylko w siebie.
Kościół nie mówi o uczuciach – mówi o porządku miłości. Bo tam, gdzie nie ma porządku, jest chaos, a w chaosie ginie prawda. Pierwszy ton miłości to latria – uwielbienie należne tylko Bogu. To miłość, która klęka. Nie z lęku, ale z zachwytu. Zrozumienia, że Bóg nie jest ideą, ale rzeczywistością większą niż wszystko, co możemy pojąć. Drugi ton to dulia – cześć dla świętych. Nie adoracja, ale wdzięczność. Bo święci są dowodem, że Ewangelia działa, że to nie teoria, ale droga, którą naprawdę da się przejść.
Trzeci ton – hiperdulia – miłość do Maryi. Nie boska, lecz pełna czci i czułości. Bo Ona jest nie tylko Matką Boga, ale też ikoną człowieka, który powiedział Bogu „tak” do końca. W tych trzech tonach Kościół odnajduje harmonię. Tam, gdzie świat miesza wszystko – Bóg układa. Bo świętość nie znosi zamętu. Świętość jest porządkiem serca.
Są jednak tacy święci, których imiona próbuje się wymazać. Nie dlatego, że nie byli święci. Ale dlatego, że świat nie potrafi znieść ich prawdy. Takim świętym jest Szymon z Trydentu. Mały chłopiec, który w roku 1475 wyszedł z domu i już nie wrócił. Jego ciało znaleziono w piwnicy, a jego śmierć stała się początkiem procesu, który poruszył Europę. Po latach badań i świadectw Kościół uznał jego męczeństwo. W roku 1588 papież Sykstus V ogłosił go błogosławionym.
Szymon był dzieckiem. Nie znał teologii, nie miał głosu w debacie. Jednak jego niewinność stała się ikoną prawdy, której świat nigdy nie chciał usłyszeć. Bo niewinność jest zawsze oskarżeniem dla tych, którzy budują na kompromisie. Przez wieki modlono się do niego. Trydent był pełen pielgrzymów, a jego imię niosło się po Europie jak echo dziecięcej wiary. Aż do roku 1965. Wtedy to imię zniknęło z Martyrologium Rzymskiego. Bez wyjaśnienia. Bez procesu. Bez głosu sprzeciwu, ponieważ akurat nastały czasy, w których prawda stała się niepoprawna, a poprawność zaczęła zastępować sumienie.
W starożytnym Rzymie, gdy cesarz zdradził lub zawiódł, karano go nie śmiercią, ale czymś gorszym — zapomnieniem. Wymazywano jego imię z pomników, z dokumentów, z historii. Jakby nigdy nie istniał. Nazywano to damnatio memoriae – potępienie pamięci. Dziś robimy to samo. Nie w marmurze, ale w mediach. Nie dłutem, ale kliknięciem „usuń”. Nie krwią, ale milczeniem. Świętych, którzy przypominają o prawdzie, się nie słucha. Świętych, którzy przypominają o winie, się nie cytuje.
Świętych, którzy przypominają o ofierze, się nie wspomina. Ale niebo nie zna cenzury. Niebo nie aktualizuje świętości do wersji 2.0. Niebo pamięta.
Bo święty to lustro. A w lustrze widać wszystko. Nie tylko piękno, ale i brud. Świat nie znosi takich luster. Dlatego je tłucze. Święty jest wyrzutem sumienia epoki, która czci samą siebie. Święty nie pasuje do ideologii, ponieważ przypomina, że prawda jest jedna. A świat chce mieć prawdy wiele — po jednej na każdą okazję. Szymon z Trydentu nie pasuje do świata, w którym nawet grzech próbuje się nazwać „wolnością”. Bo on mówi, że niewinność jest faktem, że zło istnieje, że wiara ma swoją cenę.
Niebo milczy, ale nie jest obojętne. Niebo pamięta nawet to, o czym ziemia zapomniała. Niebo upomina się o tych, których imiona wymazano z kalendarzy, ale nie z Księgi Życia. Bóg nie ma kosza na śmieci. Nie ma przycisku „usuń”. Nie zna słowa „zapomniane”. W Jego pamięci są ci, których świat skazał na milczenie. Dlatego świętość nigdy nie ginie. Bo świętość nie zależy od ludzkiego uznania. Świętość jest decyzją Boga, który mówi: „Jesteś mój.”
Pamięć to nie nostalgia. To opór wobec kłamstwa. To odmowa uczestnictwa w świecie, który żyje chwilą i zapomina o wieczności. Pamięć to modlitwa, która nie kończy się słowem, ale wiernością, bo wspominać świętych to nie tyle mówić o nich, co żyć jak oni. Dlatego uroczystość Wszystkich Świętych to wezwanie, by przestać być widzem historii i stać się jej uczestnikiem. By nie mówić: „oni byli”, tylko: „my jesteśmy częścią tego samego nieba”.
Święty Szymon z Trydentu został wymazany z kart historii, ale nie z pamięci Boga, a Bóg zawsze przypomina o tych, których świat chciał zapomnieć. Bo świętość nie jest modą. Nie jest projektem. Nie jest reformą. Świętość to prawda, która nie zna kompromisów. Niebo dziś upomina się o pamięć. Nie o nostalgię, nie o wspomnienie, ale o prawdę, która rodzi się z wierności.Bo tylko prawda przetrwa próbę czasu. Święci nie milczą. Mówią ciszą, światłem i odwagą. A my? Jesteśmy po to, by ten głos nie zginął.
Święty, którego wymazano. O niebie, które upomina się o pamięć. To nie historia o przeszłości. To opowieść o nas. O świecie, który zapomina, i o Bogu, który pamięta. Bo pamięć to forma miłości, a miłość nigdy nie ginie.