György Lukács – prorok nicości

György Lukács – człowiek, który chciał zrozumieć świat, a ostatecznie pomógł go zniszczyć. Filozof, marksista, rewolucjonista ducha. Potomek arystokratycznej rodziny z monarchii austro-węgierskiej, który znienawidził świat, z którego wyrósł, i całe życie próbował go unicestwić – w imię wyzwolenia człowieka. To właśnie on dał ideologiczną duszę współczesnej lewicy. To z jego pism wyrasta nie tylko szkoła frankfurcka, ale i cała późniejsza formacja ideologiczna, którą dziś nazywamy marksizmem kulturowym.

Lukács był jednym z tych intelektualistów, którzy nie potrafili pogodzić się z faktem, że świat ma strukturę, sens i cel. Zamiast szukać prawdy – szukał rewolucji. Zamiast Boga – stworzył ideę Partii. Zamiast zbawienia – zaproponował wieczną walkę z rzeczywistością.
Urodzony wśród książek, zakochał się w micie o człowieku, który sam siebie zbawia. A to zawsze kończy się jednym – upadkiem.

Lukács  uważał człowieka za projekt ideologiczny. Wszystko zaczyna się od Feuerbacha, który głosił, że religia to projekcja człowieka. Że człowiek sam tworzy Boga, oddając Mu to, co w nim najlepsze: rozum, wolność, cnotę. Dla Feuerbacha chrześcijaństwo było fetyszyzmem – kultem własnej istoty, tyle że przeniesionej w niebo. Dla Lukácsa to był punkt wyjścia: jeśli Bóg jest tylko odbiciem człowieka, to trzeba człowieka wyzwolić spod władzy Boga. A jeśli Bóg nie istnieje – wszystko można zbudować od nowa.Na ruinach metafizyki wyrasta rewolucja.

Lukács wchłonął myśl Feuerbacha, ale poszedł dalej. W duchu Hegla i Marksa uczynił z człowieka byt nie duchowy, lecz historyczny. Nie istnieje już „człowiek” – istnieje tylko „człowiek klasowy”, zdeterminowany przez strukturę społeczną.
I dlatego każdy, kto nie myśli jak rewolucjonista, jest wrogiem. Każdy, kto wierzy w prawdę, jest reakcjonistą. Każdy, kto zachowuje wiarę, jest przeszkodą w „wyzwoleniu”.

Tak rodzi się urzeczowienie i bunt przeciw stworzeniu. Reifikacja, czyli urzeczowienie, to chyba najbardziej znane pojęcie Lukácsa. Człowiek – mówił – nadaje przedmiotom ludzką wartość, duszę, znaczenie. Własność, praca, religia, kultura – wszystko to, co czyni nasze życie stabilnym i sensownym – staje się więzieniem. Człowiek przestaje panować nad światem, bo sam staje się rzeczą w świecie rzeczy. To – według Lukácsa – istota niewoli. A więc wyzwolenie musi polegać na zniszczeniu samej struktury świata, na zburzeniu tego, co „fetyszyzuje” ludzką wolność: własności, prawa, religii, rodziny.

Tu właśnie zaczyna się duchowa zdrada. Bo kiedy człowiek odrzuca świat, w którym został umieszczony, odrzuca też Stwórcę.
Reifikacja staje się nową wersją grzechu pierworodnego: człowiek buntuje się przeciw Bogu, ale udaje, że walczy o wolność.
To właśnie z tej logiki zrodzi się później ideologia płynnej tożsamości, gender, postprawdy – wszystko, co kwestionuje naturę i granice.Wszystko, co mówi: „zburz, by być wolnym”.

Właśnie o tym mówię w moim najnowszym podcaście – o tym, jak filozofia Lukácsa stała się duchowym DNA współczesnych rewolucji. O tym, jak jego teoria urzeczowienia przerodziła się w kulturę unieważniania, jak jego krytyka własności zamieniła się w ideologię społecznej kontroli, a jego „rewolucyjna świadomość” w nowoczesny nihilizm. Jeśli chcesz zrozumieć, dlaczego dzisiejszy świat wygląda tak, jak wygląda – posłuchaj podcastu:  „Lukács – prorok nicości. O duchowych korzeniach marksizmu kulturowego”.

Lukács, podobnie jak jego mistrz Marx, stworzył nową religię bez transcendencji. Jej Kościołem miała być Partia, jej kapłanami – intelektualiści, jej sakramentem – rewolucja. I tak partia staje się kościołem bez odniesienia do Boga. Prawda nie istnieje sama w sobie; istnieje tylko to, co służy Partii. Nie ma dobra ani zła – jest tylko „słuszna linia ideologiczna”. Każdy, kto myśli samodzielnie, zostaje ekskomunikowany. Każdy, kto pyta, zostaje wrogiem. Tak rodzi się system, który zamiast Boga daje człowiekowi wieczny strach i przymus.

W tym sensie Lukács był twórcą duchowej formy totalitaryzmu: świata, w którym człowiek sam czyni się rzeczą, a ideologia staje się religią. Wszystko to, co dziś nazywamy „nową etyką”, „posthumanizmem” czy „etyką równości” – ma swoje korzenie właśnie w tym sposobie myślenia.
To nie jest przypadek, że z tej samej matrycy rodzi się dzisiejszy moralny relatywizm i odrzucenie natury człowieka.

Lukács był grał arystokratę ducha i rewolucjonistę idei. W rzeczywistości był intelektualistą w służbie nicości, który
zawsze pozował na proroka – a przecież nigdy nie zszedł z katedry uniwersytetu do fabryki. Nigdy nie pracował fizycznie, nigdy nie znał życia robotnika, którego rzekomo chciał „wyzwalać”. Był – jak trafnie napisano – okazowym potworkiem burżuazji habsburskiej: człowiekiem, który z nienawiści do własnego świata stworzył system mający go spalić. Zniszczył w sobie wszystko, co ludzkie – w imię człowieka.

Kiedy uciekł przed nazizmem do Moskwy, oddał się całkowicie w służbę komunizmu. Pisał, tłumaczył, usprawiedliwiał. A gdy Stalin mordował miliony, on wciąż wierzył, że to „konieczny etap dziejów”. Do końca pozostał wierny rewolucji – jak fanatyk, który nie potrafi już odróżnić prawdy od idei.

Ważne obecnie jest spojrzenie na dziedzictwo Lukácsa. Niestety, duch Lukácsa żyje i ma się dobrze. Nie w partiach komunistycznych i na ich wiecach, ale w uniwersytetach, mediach, instytucjach i ruchach społecznych, które powtarzają jego błędy, nie znając jego imienia. To on nauczył świat, że każda norma to opresja. To on nauczył intelektualistów, że każda tradycja to „fetysz”. To on nauczył Zachód, że można stworzyć nową moralność, odwracając starą. I dlatego dziś widzimy, jak to, co kiedyś było grzechem, staje się cnotą, a to, co było cnotą – staje się przestępstwem.

Lukács chciał stworzyć człowieka nowego – bez Boga, bez ojczyzny, bez płci, bez prawdy. On stworzył człowieka pustego. Zniszczył duszę, w imię której chciał ją wyzwolić. I dlatego jego filozofia, choć wydaje się martwa, jest wciąż żywa – bo jej duch unosi się dziś nad światem: w ideologii równości, w edukacji seksualnej, w polityce tożsamości i w religii bez Boga.

Ponadto Lukács chciał zbawić człowieka, a uczynił go rzeczą, przedmiotem dowolnie modelowanym przez marksistowską ideologię. Chciał stworzyć nowy świat, a zbudował pustkę. Chciał usunąć Boga, a w Jego miejsce postawił Partię, ideologię, system. Nie zrozumiał, że człowiek nie może być zbawicielem samego siebie – że każde odkupienie bez Boga kończy się potępieniem.

Jego los to przestroga. Bo każda rewolucja, która zaczyna się od słowa „wyzwolenie”, a kończy odrzuceniem prawdy, prowadzi do tej samej przepaści. Tam, gdzie ginie Bóg – ginie też człowiek.