Czyżby „nawrócenie ekologiczne” okazało się jedynie PR-owym mirażem? Przez szereg lat wielkie korporacje światowe zasypywały nas zielonymi deklaracjami. “Zrównoważony rozwój”, “neutralność węglowa”, “ekologiczna transformacja” – brzmiało to pięknie i wzniosło. Ale teraz? Niczym wprawni iluzjoniści, amerykańskie giganty zaczęły usuwać ze swoich stron internetowych wszelkie odniesienia do zmian klimatycznych. Puff! I nie ma! Czyżbyśmy właśnie byli świadkami wielkiego odwrotu od „zielonego mesjanizmu”? A może ekologia była tylko doraźnym chwytem marketingowym, który przestał się opłacać?
Wielkie korporacje: kiedyś ekoguru, dziś milczący jak grób. Financial Times ujawnił, że firmy takie jak Walmart czy Kraft Heinz pozbyły się ze swoich oficjalnych komunikatów fraz związanych z ich zaangażowaniem w walkę ze zmianami klimatycznymi. Jeszcze niedawno ich strony internetowe pękały w szwach od informacji o redukcji emisji, zrównoważonych łańcuchach dostaw i ratowaniu świata przed zagładą. Teraz? Cisza. Jakby cały temat nigdy nie istniał.
Co się stało? Czyżby zarządy tych firm przeżyły zbiorowe oświecenie, w którym okazało się, że globalne ocieplenie to jednak temat passe? A może to kwestia prozaiczna – kasa?
Donald Trump stwierdził klarownie: kasujemy absurdy klimatyczne! Pamiętasz, jak w czasie pierwszej prezydentury Donalda Trumpa amerykańskie agencje rządowe dosłownie wymazywały ze swoich stron internetowych wszelkie wzmianki o zmianach klimatycznych? No to teraz wygląda na to, że wielki biznes robi to samo. Jak się okazuje, dbanie o planetę jest super… dopóki nie przestaje się to opłacać.
Administracja Trumpa wprost nakazała usunięcie informacji o globalnym ociepleniu z rządowych dokumentów, co doprowadziło do jednego z najbardziej absurdalnych momentów w historii polityki klimatycznej: z dnia na dzień w oficjalnych źródłach zmiany klimatu po prostu przestały istnieć. Było to jednak posunięcie, które pokazało hipokryzję całego systemu. Okazało się bowiem, że nie tylko politycy, ale i naukowcy byli korumpowani, by tworzyć tezy pod z góry ustaloną narrację. Te zmanipulowane idee trafiały później wprost na biurka zarządów korporacji, które w oparciu o nie wymuszały ekoterrorystyczne projekty uderzające w zwykłych ludzi i ich portfele.
Teraz, gdy trend polityczny się zmienia, te same firmy nagle wycofują się ze swoich „zielonych” zobowiązań, kasując wcześniejsze deklaracje i udając, że nigdy nie były częścią tego klimatycznego spektaklu. Witamy w nowej erze „greenhushingu”, gdzie nikt już nawet nie próbuje udawać, że chodziło o dobro planety – liczą się tylko pieniądze.
Na dokładkę mamy jeszcze inny skandal – sposób, w jaki Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) selekcjonuje dane. Dr hab. inż. Piotr Kowalczak, były profesor Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, mówi wprost: proces twórczy IPCC bardziej przypomina składanie raportu pod gotową tezę niż rzetelną analizę. Gdy naukowiec prezentuje dane, które nie pasują do narracji, jego praca jest albo pomijana, albo odrzucana. Innymi słowy: jeśli liczby nie zgadzają się z politycznym hasłem, to tym gorzej dla liczb.
A co z sektorem bankowym? Czy banki też zmieniają front na ekologiczny? To zależy, czy są zyski. Jeszcze rok temu banki i instytucje finansowe prześcigały się w zobowiązaniach dotyczących „zielonych inwestycji”. Teraz? Net-Zero Banking Alliance, w którym zasiadają giganci pokroju HSBC czy Barclays, rozważa rezygnację z ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5°C. Dlaczego? Ponieważ okazuje się, że utrzymywanie tej granicy jest po prostu za drogie.
Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, o co tu naprawdę chodzi, oto odpowiedź: ekologia tak, ale tylko gdy przynosi zyski. Jeśli zaczyna kosztować, to… pa, pa, zielona przyszłości!
Nie oszukujmy się – firmy nie działają z dobroci serca. Cała machina korporacyjna jest ustawiona pod maksymalizację zysków. Kiedy zielona narracja była wygodna i wspierana przez polityczne dotacje, korporacje ochoczo składały kolejne eko-obietnice. Ale gdy zmieniły się priorytety, przyszła pora na zbiorową amnezję.
I tak oto, zamiast „zielonej rewolucji”, mamy „zielony odwrót”. Ekologia ustępuje miejsca finansowym kalkulacjom, a planeta – jak zwykle – zostaje z ręką w nocniku i oczywiście “płonie”. Mamy do czynienia z korporacyjnym eko-oszustwem, kiedy planeta zaczyna przegrywać z finansami.
Czy jesteśmy świadkami odwrotu od klimatycznej histerii, czy raczej nowej ery korporacyjnej hipokryzji? A może wręcz triumfu zdrowego rozsądku nad dogmatycznym ekoreligijnym fanatyzmem? Przecież jeszcze niedawno „nawrócenie ekologiczne” było przedstawiane niczym współczesna ewangelizacja świata. Każdy, kto wątpił w dogmaty klimatyczne, zasługiwał na ekskomunikę z kręgów opiniotwórczych. Papiestwo tej nowej religii objął sam papież Franciszek, nawołując do ekologicznej pokuty i naprawy grzechów wobec Matki Ziemi. Grzechy, jak się okazuje, można było odkupić nie przez uczynki miłosierdzia, ale przez kolejne podatki klimatyczne i regulacje uderzające w klasy średnie oraz najbiedniejszych.
Czy jednak ten klimatystyczny katechizm wciąż obowiązuje? Wielkie firmy, które dotąd nawracały na ekologię niczym średniowieczni misjonarze, teraz milkną i wycofują się z tematu. Być może uznały, że modlitwa do świętego ESG (Environmental, Social, Governance) nie przynosi już odpowiednich zysków, a zielone odpusty w postaci certyfikatów emisji CO₂ są zwyczajnie nieopłacalne.
Czyżbyśmy byli świadkami końca ekokatolicyzmu korporacyjnego? Jedno jest pewne: kiedy ideologia staje się przeszkodą dla finansów, to prędzej czy później zostaje zastąpiona nową – bardziej dochodową. Jedno jest pewne: wielkie firmy dostosowują swoje deklaracje do aktualnych trendów politycznych i gospodarczych. Jeśli dbanie o planetę przestaje być modne – znikają też ekologiczne deklaracje.
Korporacje, które jeszcze wczoraj chwaliły się ratowaniem planety, dziś milczą. Czyżby „nawrócenie ekologiczne” było tylko PR-owym mirażem? Jedno jest pewne: historia lubi się powtarzać, a wielkie firmy zawsze będą mówić to, co w danej chwili jest najwygodniejsze. Ekologia? Tak, ale tylko wtedy, kiedy dobrze się sprzedaje.
“Wielkie korporacje krzyczą o ekologii, dopóki nikt nie sprawdzi ich ksiąg rachunkowych. Potem nagle zapada głucha cisza.” To klasyczna zagrywka PR-owa: zielone listki w logo, „zrównoważony rozwój” na każdej konferencji, a w tle kontenery pełne plastiku i emisje większe niż budżetowe loty polityków. Ekologia jest super… dopóki nie trzeba jej wpisywać w Excela. Potem nagle korporacje dostają amnezji, a księgowi przechodzą na tryb „udajemy, że deszcz pada”.