Prawda o szkole bez pracy domowej

Państwo polskie właśnie przeprowadziło eksperyment na własnych dzieciach. Bez konsultacji, bez pilotażu, bez zgody rodziców. W marcu 2024 roku Ministerstwo Edukacji kierowane przez Barbarę Nowacką ogłosiło rewolucję: koniec z obowiązkowymi pracami domowymi. W klasach I–III – całkowite zniesienie. W IV–VIII – dobrowolność, bez ocen. W mediach pojawiły się hasła: „więcej czasu dla rodziny”, „koniec z przeładowaniem”, „mniej stresu, więcej szczęścia”. Brzmiało nowocześnie. Brzmiało empatycznie. Brzmiało tak, jak brzmi każda reforma, zanim zderzy się z rzeczywistością.

Niestety, fakty i liczby nie kłamią. Instytut Badań Edukacyjnych, jednostka państwowa, a nie „konserwatywny think tank”, przebadał ponad 2081 szkół podstawowych. Ponad 7500 dyrektorów i nauczycieli.
Raport jest miażdżący.

  • 84,9% nauczycieli klas I–III uważa, że reforma nie przyniosła uczniom korzyści.

  • 89,9% nauczycieli klas IV–VIII mówi wprost: zmiana szkodzi.

  • 91,3% widzi trudności z utrwalaniem materiału.

  • 84,4% obserwuje spadek motywacji.

  • 79,9% dostrzega osłabienie odpowiedzialności uczniów.

  • 77,6% potwierdza, że po lekcjach uczniowie nie podejmują żadnej aktywności edukacyjnej.
    To nie są emocje. To matematyka.

Reforma, która miała uwolnić uczniów od „opresyjnego zadawania”, uwolniła ich od… wysiłku. Szkoła, która miała uczyć mądrego balansu, uczy bierności.

Minister Nowacka tłumaczyła, że chodzi o odpoczynek, radość, zdrowie psychiczne. I rzeczywiście, część dyrektorów wskazała, że uczniowie mają więcej czasu na zabawę i sport. Jednak każdy, kto pracuje w szkole, wie, co ten „czas wolny” oznacza w praktyce.
Nie jest to czas dla książki. Nie jest to czas dla muzyki, przyrody ani rodziny. To czas dla ekranu. Czas dla algorytmu, który wychowuje szybciej i skuteczniej niż szkoła.

Nowa edukacyjna utopia miała zmienić relację nauczyciel–uczeń. Zmieniła, ale nie tak, jak planowano. Uczniowie zaczęli traktować szkołę jak teatr bez scenariusza: można przyjść, posłuchać, wyjść – i nic nie zrobić. Bez zadania domowego nie ma ciągłości nauki. A bez ciągłości nauki nie ma pamięci, nie ma odpowiedzialności, nie ma rozwoju.

W raporcie IBE pojawia się pojęcie „pracy własnej ucznia”. Piękne, postępowe, brzmi niemal jak cytat z Paulo Coelho. Jednak za tą nazwą kryje się to, co w psychologii nazywa się rozpadem ram motywacyjnych. Dziecko pozbawione obowiązku nie przechodzi od zależności do autonomii. Ono cofa się – od motywacji zewnętrznej do apatii.

Uczniowie mają dziś więcej swobody, ale mniej sensu. W świecie, w którym wszystko jest „dobrowolne”, nikt nie robi nic. Dobrowolność nie jest wolnością. To tylko inna nazwa dla chaosu.

IBE potwierdza to w liczbach: 64,8% nauczycieli mówi, że uczniowie rzadziej informują o samodzielnie wykonanej pracy.
Praca domowa była nie tylko powtórką z lekcji – była testem charakteru. To w niej dziecko uczyło się, że warto coś dokończyć, że umysł rośnie przez powtarzanie, że nauka to nie event, tylko proces. Gdy zabiera się ten rytm, zabiera się także wewnętrzny porządek. Znika codzienna dyscyplina, która z ucznia robi człowieka, a nie użytkownika.

Ministerstwo wszystkich przekonywywało: „Rodzice będą zadowoleni” – czy naprawdę? Reforma miała być ulgą dla rodziców. Według IBE, tylko 36,5% rodziców uczniów klas I–III i 22,4% rodziców uczniów klas IV–VIII** uznało, że zmiany im pomagają. Reszta widzi, że dzieci się cofają, że wieczory w domu zamieniły się w scrollowanie, nie w rozmowy o szkole. Miejsce zeszytu zajęła szybka rozrywka, a miejsce ambicji – obojętność.

Rodzic nie ma dziś narzędzia, by to zatrzymać, bo państwo, które zabrało pracę domową, zabrało też rodzicom rolę współwychowawcy. Odebrało im prawo do uczestnictwa w procesie nauki. W imię „spokoju” – oddało dziecko w ręce aplikacji, które karmią jego uwagę jak treser.

Najbardziej niebezpieczne w tej historii jest to, że reforma została przedstawiona jako gest dobra. Niby chodziło o dziecko, ale w rzeczywistości chodziło o narrację: „Zmieniamy system, bo poprzedni był zły”. Nie było żadnych pilotaży. Nie było analiz długoterminowych. Była decyzja polityczna ubrana w psychologiczny język: „dziecko się stresuje”.

Tymczasem szkoła bez stresu to szkoła bez sensu. Nie chodzi o strach, ale o napięcie poznawcze, które uruchamia myślenie.
Jeśli dziecko nie doświadcza wymagań, nie rozumie, że świat jest miejscem, w którym trzeba dawać z siebie więcej niż minimum. Zadanie domowe było prostym sygnałem: jesteś odpowiedzialny. Reforma ten sygnał wyłączyła. Powstał system, w którym edukacja przypomina grę bez punktów – niby trwa, ale nikt nie wie, po co.

IBE znalazł się w kłopotliwym położeniu. Raport, który miał być potwierdzeniem sukcesu MEN, okazał się aktem oskarżenia wobec tej polityki. Pojawiły się zarzuty proceduralne, nazwiska ekspertów, którzy zaprzeczyli swojemu udziałowi, cofnięte rekomendacje. Dyrekcja zapowiedziała ponowną analizę, ale liczby nie mają afiliacji partyjnych. Nie da się „przemyśleć na nowo” faktu, że 9 na 10 nauczycieli uważa reformę za szkodliwą. Nie da się „zaktualizować” spadku motywacji. Nie da się poprawić w Excelu tego, że uczniowie przestali się uczyć samodzielnie. W ten sposób raport IBE stał się dokumentem niechcianej prawdy. I dowodem na to, że w Polsce można zniszczyć kulturę uczenia się w mniej niż rok.

Praca domowa nie była torturą. Była mikrostrukturą rozwoju. Dziecko, które uczyło się systematycznie, uczyło się nie tylko matematyki, ale – struktury myślenia. Zadanie domowe jest jak siłownia umysłu. Nie zawsze przyjemna, ale zawsze potrzebna.
Bez niej rodzi się pokolenie, które wszystko wie, ale niczego nie potrafi. Świat nie zrezygnuje z wymagań tylko dlatego, że Polska zrezygnowała z zadań. Pracodawca nie powie: „Nie szkodzi, że nie odrobiłeś projektu, przecież stres ci szkodzi”.
Uniwersytet nie da dyplomu za samopoczucie. Życie nie jest „nieobowiązkowe”. A my właśnie uczymy dzieci, że wszystko można ominąć – bo ktoś inny zadba o twoje samopoczucie.

Kluczowe wskaźniki z Raportu IBE "Prace domowe"

To nie jest spór o zeszyty. To jest spór o antropologię człowieka. Czy człowiek ma się rozwijać przez wysiłek, czy tylko przez samopoczucie? Czy wolność to zdolność do wyboru dobra, czy prawo do unikania trudu? Odpowiedź reformy Nowackiej jest jasna: trud jest zły, wymaganie jest złe, a nauka ma być zabawą. Ale świat nie jest przecież grą edukacyjną. Świat nagradza tych, którzy wytrwają.

Jeśli rząd ma odwagę, powinien zrobić jedną prostą rzecz: przyznać się do błędu i przywrócić obowiązek pracy domowej w przemyślanej formie. Nie jako karę, lecz jako strukturę odpowiedzialności. Nie w ilości, lecz w sensie. Praca domowa nie ma być ciężarem. Ma być drogowskazem. Krótka, celowa, spójna z lekcją, z jasnym terminem i informacją zwrotną. Niech szkoły mają prawo ustalić tygodniowy limit, ale niech nikt nie odbiera im narzędzia wychowania przez wysiłek.

Raport IBE to nie raport o zadaniach, ale o kondycji cywilizacji. Pokazuje, że w imię wygody można zniszczyć motywację, że w imię spokoju można wychować apatię. A w imię „szczęścia dziecka” można wychować pokolenie, które nie umie być szczęśliwe – bo nigdy nie nauczyło się pracować nad sobą.

Nie ma edukacji bez wysiłku. Nie ma postępu bez dyscypliny. Nie ma rozwoju bez zobowiązania. A szkoła, która uczy dzieci, że nic nie muszą, sama przestaje być szkołą. Staje się placówką opiekuńczą z elementami rozrywki – symulacją edukacji. Wtedy trzeba już tylko dopisać nowe hasło:

„Uczymy bez pracy, wychowujemy bez wymagań, oceniamy bez prawdy.”

I wtedy można zgasić światło.