Podzieleni przestajemy być narodem – stajemy się plemionami

Daliśmy się podzielić. Nie przypadkiem. Celowo. Ktoś rozciął nas ostrym nożem na pół i zostawił po obu stronach barykady, każąc wierzyć, że tamci to wróg. Nie człowiek, nie sąsiad, nie ktoś, kto przeżył swoje i myśli po swojemu – wróg. Wróg, którego trzeba zgnieść, ośmieszyć, upokorzyć. Bo przecież tylko jedna strona ma rację, prawda?

Zamiast wspólnoty – mamy plemiona. Zamiast rozmowy – mamy wojnę okopową. Zamiast ciekawości – gotowe etykiety, przyklejane bez czytania, bez poznania, bez pytania: Dlaczego tak myślisz? Co cię ukształtowało? Czego się boisz?

Każdy ma swoich. Swój obóz, swoje źródła, swoje święte teksty i swoje rytuały. Plemienny honor mierzy się dziś lajkami za ostrą ripostę i szpile wbitą „tamtym”. Każde mocniejsze słowo to jak pióropusz na głowie – dowód, że jesteś wierny swojemu stadu, że jesteś gotów walczyć o jego rację.

Każdy ma też swoich „tamtych” – nie ludzi, tylko sylwetki wycięte z tektury. Nie patrzymy im w oczy, nie szukamy historii.
Nie chcemy ich zrozumieć – chcemy ich unieważnić. „Tamci” to głupcy, zdrajcy, fanatycy, obłudnicy, ciemnogród albo bezduszne elity – zależy, w której ziemiance siedzisz.

Każdy dzień zaczyna się od przeglądu: co nowego zrobili źli. Każdy wieczór kończy się mantrą: jak bardzo mieliśmy rację.
A prawda? Prawda nie jest ważna – liczy się lojalność wobec swojego stada. Tylko że taka wojna nie ma wygranych. Tylko przegranych. To nie wolność – to klatka, którą zamknęliśmy od środka. Bo to nie „oni” są strażnikami. To my sami siedzimy na warcie, pilnując, by nikt nie myślał inaczej, nawet jeśli cicho, nawet jeśli sam przed sobą.

Bo życie nie jest sterylną bańką, którą układa ci algorytm. Życie to preria. Bez mapy, bez szlabanów, bez ochronnych szyb.
Pełne ludzi, którzy mają inne historie, inne rany, inne lęki i inne nadzieje niż twoje. I właśnie na tej surowej ziemi dzieje się coś kluczowego – możesz spotkać człowieka albo urządzić sobie strzelaninę. Możesz wyciągnąć rękę albo pociągnąć za spust.
Możesz próbować zrozumieć albo z góry wiedzieć swoje. Wybór zawsze jest twój. Pytanie tylko, czy masz jeszcze w sobie odwagę, żeby zobaczyć w tamtym człowieka – zanim twój obóz każe ci zobaczyć w nim wroga.


A teraz pewna zasłyszana historia, która rzuca nieco światła na mroki, w których przebywamy szukając aprobaty wśród swoich współplemieńców, dystansując się jednocześnie od innych.

Na prerii spotkali się kiedyś Indianin i kowboj.

Panowie widzą się pierwszy raz w życiu. Wiedzą, że dzieli ich wszystko – od języka, przez kulturę, po świat wartości. Ale mimo wszystko próbują rozmawiać. Zaczynają rozmowę – na migi, bo nic innego im nie zostało.

Indianin składa dwa palce i kieruje je w stronę kowboja.
Kowboj odpowiada gestem składając palce w literę V.
Indianin układa dłonie w trójkąt.
Kowboj odpowiada ruchem wijącego się węża.
I tyle. Każdy odjeżdża w swoją stronę.

Kowboj wraca do miasta i opowiada:
„Spotkałem wariata! Macha palcami, grozi, że mnie zastrzeli. To ja pokazuję mu, że takich już dwóch załatwiłem. On prosi żeby dać mu szansę ucieczki w góry, więc mu macham ręką, żeby leciał tam, póki żywy i może.”

Natomiast Indianin po powrocie do swej wioski relacjonuje:
„Słuchajcie! Spotkałem bardzo dziwnego białego człowieka. Złożyłem w jego kierunku dwa palce i pytam: kim jesteś? A on mi mówi, że jest kozicą. Składając dłonie w trójkąt, dopytuję, czy górską? A on kreśląc ręką nurt wody odpowiada, że rzeczną.”

Obaj pewni, że wiedzą, co się stało.
Obaj przekonani, że rozumieją drugiego.
Obaj jednak pozostają w błędzie.


Dokładnie tak wygląda dziś nasze społeczne życie.
Każdy patrzy przez szybę – nie przez okno, tylko przez lustro weneckie, które z jednej strony odbija własne lęki, stereotypy i przekonania, a z drugiej deformuje obraz tych, którzy są po drugiej stronie. Każdy interpretuje cudze gesty nie po to, żeby je zrozumieć, ale żeby dopasować do gotowego scenariusza. Następnie każdy wraca do swojego plemienia i snuje legendę o tym, jak to „tamten” znów potwierdził wszystko, co od lat mówi się w naszej jaskini.

Tak działa mechanizm podziału – bez magii, bez przypadku, bez cienia refleksji. Najpierw przestajesz słuchać, bo po co słuchać kogoś, kto „z góry nie ma racji”? Potem przestajesz pytać, bo przecież już wiesz wszystko, co trzeba o „tych drugich”. W końcu przestajesz widzieć człowieka – widzisz tylko etykietę, gotową naklejkę z instrukcją obsługi: „lewak”, „prawak”, „foliarz”, „leming”, „katol”, „ateusz”, „zdrajca”, „ciemnogród”.

Człowiek znika z pola widzenia – zostaje tylko etykieta. Osoba przestaje być osobą – staje się funkcją w naszej układance. Ma pasować. Ma potwierdzić nasze przekonania. Ma udowodnić, że mieliśmy rację, że dobrze wybraliśmy stronę, że „oni” naprawdę są dokładnie tacy, jak mówili „nasi”.

Im bardziej się różnimy, tym prostsze mamy opowieści o sobie nawzajem. Człowiek z krwi i kości, z historią, z bólem, z marzeniami – zostaje sprowadzony do roli papierowego wroga. Tekturowa sylwetka, która nie mówi, nie myśli, nie czuje – tylko symbolizuje. Wróg. Zagrożenie. Problem do rozwiązania.

Tak jest wygodniej. Bo jeśli zobaczysz człowieka, przestaniesz widzieć potwora. Jeśli usłyszysz historię, pojawi się pytanie.
A pytanie to niebezpieczeństwo – bo może zakłócić twoją pewność, że wszystko wiesz, że masz rację, że twoje plemię jest tym dobrym. A przecież prawdziwy dialog to nie gra na punkty. To nie wojna o lajki. To nie licytacja, kto jest bardziej oświecony, patriotyczny, europejski czy tradycyjny.

Prawdziwy dialog to wyjście z kryjówki. Z tej bezpiecznej, ciepłej nory, gdzie każdy myśli jak ty, każdy mówi jak ty, każdy czuje jak ty.To stanie naprzeciw – nie żeby wygrać, ale żeby zobaczyć. To odwaga, żeby zapytać: Kim jesteś? Dlaczego tak myślisz? Co cię ukształtowało? I jeszcze większa odwaga, żeby naprawdę posłuchać odpowiedzi – bez gotowych szufladek, bez oceniania w pierwszym zdaniu, bez szukania punktów zaczepienia do kontrataku.

Tylko kto dziś chce rozmawiać po to, by zrozumieć? Lepiej rzucić memem. Lepiej odpalić ciętą ripostę. Lepiej wrócić do swoich i znów powtórzyć tę samą mantrę: „Mieliśmy rację. Tamci to wróg. Koniec tematu.” Tylko że to nie jest koniec. To dopiero początek. Początek społecznej gangreny, która toczy nas od środka – aż pewnego dnia obudzimy się w kraju, gdzie nie da się już zbudować mostu, bo nie ma nawet brzegu, do którego można by go przybić.

Bo jeśli nie nauczymy się wychodzić z kryjówek, jeśli nie nauczymy się rozmawiać – nie czeka nas wspólna przyszłość. Czeka nas tylko coraz ciaśniejsza klatka, w której będziemy się dusić we własnych przekonaniach, lękach i frustracjach. Bo społeczeństwo, które nie potrafi mówić – kończy krzycząc. A kiedy krzyki nie wystarczą – zaczynają lecieć kamienie. Historia zna ten scenariusz aż za dobrze.

Więc jeśli chcesz być wolny – prawdziwie wolny, a nie tylko wolny w deklaracjach – wyjdź z tej twierdzy, zanim stanie się twoim grobem.Wyjdź na prerię. Zobacz człowieka tam, gdzie dziś widzisz tylko wroga. Zadaj pytanie, nawet jeśli boisz się odpowiedzi.
Posłuchaj, zanim ocenisz. Zrozum, zanim zdecydujesz, kim dla ciebie jest „ten drugi”.

Bo świat nie potrzebuje kolejnych plemiennych żołnierzy. Świat nie potrzebuje kolejnych generałów wojny polsko-polskiej.
Świat potrzebuje ludzi, którzy potrafią rozmawiać – jak Indianin i kowboj. Nawet na migi. Nawet z błędami. Nawet niezgrabnie.
Byleby chcieć się spotkać. Bo jeśli nie wrócimy do rozmowy – ta preria spłonie. A my razem z nią.