Drodzy przedsiębiorcy, mamy rok 2025 – rok, który przejdzie do historii jako czas, gdy w Polsce płot awansował z roli zwykłego strażnika prywatności do statusu budowli klasy premium. A jak budowla, to oczywiście… podatek. Tak, dobrze czytacie: teraz nawet Wasze ogrodzenie „pracuje” dla budżetu państwa. Bo przecież nikt nie obiecywał, że pieniądze na rozbuchany rząd spadną z nieba. Gratulacje – płot to teraz VIP świata fiskusa, a Wy zostaliście jego sponsorami!
Władza odkryła potencjał płotów. To nie jest już tylko zwykły kawałek drewna, metalu czy betonu. To strategiczny element gospodarki narodowej. W końcu stoi, zajmuje miejsce, „wygląda”, a skoro wygląda – to przecież generuje wartość. W oczach ustawodawców płot to nie cichy strażnik Waszego terenu, ale przedsiębiorczy obiekt, który teraz musi płacić 2% swojej wartości rocznie, żeby „zasilić” państwowy skarbiec.
Nie ma znaczenia, że:
Płot jest i stoi? No to musi płacić. Nie dlatego, że to logiczne. Tylko dlatego, że może.
Przyjrzyjmy się teraz, gdzie trafiają te pieniądze. Pamiętacie przedwyborcze obietnice? Bez względu na sympatie polityczne, wszyscy je słyszeliśmy. „Zmniejszymy liczbę ministrów i wiceministrów” – ogłaszała Koalicja Obywatelska w swoich 100 konkretach. Miało być mniej urzędników, niższe koszty, oszczędności dla budżetu.
A jak wygląda rzeczywistość? Ponad rok po zaprzysiężeniu rząd Donalda Tuska liczy… 109 osób! Tak, to nie żart. Na same pensje premiera, ministrów i ich zastępców płacimy blisko 2 miliony złotych miesięcznie. Rocznie to prawie 25 milionów złotych – tylko na wynagrodzenia.
Premier zarabia ponad 18,5 tys. zł brutto miesięcznie, wiceminister – niespełna 17 tys. zł brutto, a do tego dochodzą dodatki funkcyjne i składki ZUS finansowane przez państwo.
Nie zapominajmy o liczbach: poza premierem mamy dwóch wicepremierów (Władysław Kosiniak-Kamysz i Krzysztof Gawkowski), 24 ministrów oraz aż 82 wiceministrów! Składają się na to 38 sekretarzy i 44 podsekretarzy stanu. Tylko ich liczba wystarczy, by spokojnie obsadzić niewielkie miasteczko.
Teraz spójrz na swój płot, drogi przedsiębiorco. Wiesz, ile razy już za niego zapłaciłeś. Zapłaciłeś za materiały. Zapłaciłeś za budowę. Zapłaciłeś VAT. I teraz zapłacisz jeszcze 2% rocznie. A te pieniądze idą na…? Na te 109 osób w rządzie, które, jak widać, postanowiły „odchudzać” budżet, zwiększając swój apetyt na publiczne środki.
Czy Twój płot kiedykolwiek kosztował Cię tyle, co wiceminister? Oczywiście, że nie. Płot nie dostaje dodatków funkcyjnych. Płot nie potrzebuje ochrony ani służbowej limuzyny. A mimo to, to właśnie Twój płot zasila tę armię urzędników.
Podatek od płotu to arcydzieło absurdu, które samo się komentuje. Ale dlaczego kończyć na płocie? Oto kilka propozycji dla twórców przyszłych przepisów:
To nawet nie brzmi już absurdalnie, bo skoro płot może być budowlą, wszystko może.
Podatek od płotu to nie tylko kolejna danina. To symbol tego, jak przedsiębiorcy – niezależnie od sympatii politycznych – są traktowani jak dojne krowy. Nie ważne, na kogo głosowałeś. Twój płot płaci za rząd.
Rząd, który miał być tańszy, jest większy. Koszty, które miały spadać, rosną. Obietnice o odchudzaniu państwa? Dziś brzmią jak dowcip, gdy widzimy 82 wiceministrów.
Polska nie jest krajem mlekiem i miodem płynącym. Polska jest krajem płotów. Płotów, które stoją, pracują, zarabiają na państwo. I to właśnie przedsiębiorcy płacą za rozpasany rząd, który zamiast spełniać obietnice, szuka kolejnych miejsc, gdzie można wyciągnąć rękę po pieniądze.
Podatek od płotu nie jest problemem. Jest symbolem. Symbolem tego, jak bardzo oderwane od rzeczywistości potrafią być decyzje rządzących.