Masakra w kopalni „Wujek” nie była wypadkiem przy pracy ani tragicznym nieporozumieniem historii. Była logiczną konsekwencją systemu, który od samego początku opierał się na fałszywej antropologii, ekonomicznym kłamstwie i przemocy jako narzędziu zarządzania społeczeństwem. Komunizm nie zbłądził w grudniu 1981 roku. On po prostu był sobą – do końca, bez masek i bez złudzeń.
U podstaw tej zbrodni leży fundamentalny błąd antropologiczny. Człowiek w myśli marksistowsko-leninowskiej nie jest osobą, nie jest bytem obdarzonym godnością, sumieniem i wolną wolą. Jest funkcją. Trybem. Materiałem do obróbki. Wartością tylko o tyle, o ile służy „procesowi dziejowemu”, który zawsze definiuje wąska grupa ideologicznych kapłanów. Kiedy górnik przestaje być użyteczny – staje się wrogiem. Kiedy myśli samodzielnie – staje się zagrożeniem. Kiedy mówi „nie” – przestaje być człowiekiem.
Nikołaj Bierdiajew trafnie zauważał, że komunizm rodzi się z nienawiści do wolnej osoby. Nie znosi tajemnicy ludzkiego wnętrza, bo tajemnica wymyka się kontroli. Dlatego system totalitarny zawsze dąży do uproszczenia człowieka – do redukcji jego tożsamości do roli klasowej, ekonomicznej lub politycznej. Górnicy z „Wujka” nie byli dla władzy ojcami, mężami, synami, ludźmi wiary i pracy. Byli „elementem destabilizującym”. A element się usuwa.
Ekonomiczna fikcja komunizmu tylko pogłębiała ten proces. System, który rzekomo stanął po stronie robotnika, w rzeczywistości uczynił z niego niewolnika państwa. Praca przestała być przestrzenią sensu i współtworzenia dobra wspólnego, a stała się narzędziem eksploatacji ideologicznej. Górnik miał fedrować, milczeć i dziękować. Gdy upomniał się o prawdę – usłyszał serię z karabinu. To jest pełna, obnażona prawda o „władzy ludu”.
Dokumenty, relacje i ustalenia badaczy IPN jednoznacznie pokazują, że decyzja o pacyfikacji nie była spontaniczna. To nie był chaos ani panika. To była zaplanowana operacja użycia siły. Wojsko, ZOMO, broń ostra, czołgi – to nie są narzędzia dialogu. To jest język państwa, które uznało własnych obywateli za wroga wewnętrznego. Państwa, które nie potrafiło rządzić inaczej niż przez strach.
Świadkowie tamtych wydarzeń mówią jednym głosem: strzelano do ludzi, nie w powietrze. Strzelano celowo. Strzelano, by złamać opór i wysłać sygnał całemu społeczeństwu. Terror nie był błędem systemu. Terror był jego metodą wychowawczą. Komunizm zawsze potrzebował ofiary, bo bez niej tracił patos, jak pisał Bierdiajew. Jeśli wroga nie było – należało go stworzyć.
Masakra w „Wujku” obnaża jeszcze jeden mit: rzekomą moralną wyższość rewolucji. W chwili próby system nie sięgnął po argumenty, lecz po przemoc. Nie po prawdę, lecz po karabin. Nie po dialog, lecz po pałkę. To jest moment, w którym każda ideologia zostaje sprawdzona. I komunizm tej próby nie tylko nie zdał – on ją świadomie odrzucił.
To wydarzenie pokazuje również ciągłość mentalną elit władzy. Brak realnego rozliczenia, relatywizowanie winy, rozmywanie odpowiedzialności – wszystko to sprawiło, że duch tamtego systemu nigdy do końca nie został wypędzony. Zmieniły się hasła, zmieniły się mundury, zmienił się język – ale mechanizm pozostał. Pogarda dla osoby. Instrumentalne traktowanie człowieka. Przekonanie, że „cel uświęca środki”.
Dlatego „Wujek” nie jest tylko historią. Jest ostrzeżeniem antropologicznym i politycznym. Tam, gdzie człowiek przestaje być celem, a staje się narzędziem – tam zawsze prędzej czy później pojawi się przemoc. Tam, gdzie ideologia zastępuje sumienie – tam zawsze pojawi się krew. I nie ma znaczenia, czy sztandar jest czerwony, czy przybrany w nowoczesne, eleganckie slogany.
Pamięć o górnikach z „Wujka” jest więc nie tylko obowiązkiem historycznym. Jest obowiązkiem moralnym. To sprzeciw wobec każdej formy systemu, który rości sobie prawo do definiowania człowieka na nowo. To przypomnienie, że państwo, które raz strzelało do robotników, nigdy nie zasługuje na bezwarunkowe zaufanie. I że wolność – jeśli nie jest zakorzeniona w prawdzie o człowieku – zawsze będzie tylko chwilową iluzją