Kontrola płci w saunie – niemiecka lekcja chaosu

Sarna na straży tożsamości płciowej: niemiecka utopia kontroli

Wyobraźmy sobie scenę rodem z surrealistycznego teatru absurdu. Las, gdzieś na skraju cywilizacji. Sarna podchodzi do kasy biletowej sauny dla kobiet. Kasjer z uwagą przygląda się jej podstawowym cechom płciowym. Zastanawia się – rogata, czy bezroga? Samiec, samica, a może coś pośrodku? Decyzja musi zapaść. Bo przecież zgodnie z niemiecką ustawą o samostanowieniu płci, zdeklarowana tożsamość w dokumentach już nie wystarcza.

Absurd? Tak, ale dokładnie tak wygląda nowa rzeczywistość w Niemczech. Kraj, który przez dekady budował swój wizerunek jako ostoję liberalizmu i postępu, teraz przywdział biurokratyczne kajdany. Nowa ustawa pozwala każdemu dorosłemu zmienić swoją płeć oraz imię w dokumentach bez konieczności przedstawiania opinii biegłych czy postępowania sądowego. Wystarczy oświadczenie w urzędzie stanu cywilnego. A co z saunami? Otóż tutaj decydujące znaczenie ma… wizualna kontrola podstawowych cech płciowych. Tak, tak – Niemieckie Stowarzyszenie Saunowe zaleca personelowi dokładne przyjrzenie się gościom przed wpuszczeniem ich do odpowiednich stref.

Czy to jeszcze Europa XXI wieku, czy już Orwellowska dystopia?

Ustawa o samostanowieniu: wolność czy chaos?

Na pierwszy rzut oka niemiecka ustawa podszyta marksizmem kulturowym pretenduje do bycia krokiem milowym w walce o prawa osób transpłciowych, interseksualnych i niebinarnych. Prawo do samostanowienia jak każda lewacka bajka brzmi pięknie – każdy może być tym, kim chce, i dokumenty mają to odzwierciedlać. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Bo oto właściciele saun, basenów czy innych miejsc od lat dzielonych według płci, stają przed dylematem. Kto jest kobietą? Kto jest mężczyzną? I kto ma prawo do wejścia do stref przeznaczonych dla danej płci?

Stowarzyszenie Saunowe nie ma wątpliwości – liczy się podstawowa cecha płciowa. Czyli co? Personel musi prowadzić swoistą inspekcję przy kasie. Oględziny gościa, analiza jego wyglądu. Jeśli nadal nie ma pewności, można poprosić o dowód osobisty. A jeśli to nie wystarczy – no cóż, zawsze pozostaje możliwość wezwania policji, aby siłą wyegzekwować prawo gospodarza obiektu.

Sarna patrzy, sarna ocenia

Ten groteskowy scenariusz przypomina klasyczne bajki o zwierzętach z morałem. Wyobraźmy sobie więc, że to sarna stoi przy wejściu do sauny. Sarna, która symbolizuje niewinność i spokój natury, teraz pełni funkcję strażnika płci. „Rogata? Może jednak samiec!” – zastanawia się kasjer. Bo w Niemczech płeć nie jest już wyłącznie kwestią biologii, lecz subiektywnej deklaracji. Ale w świecie saun deklaracja nie wystarczy. Tutaj trzeba dowodu – dosłownego, czasem nawet wizualnego.

Czy naprawdę chcemy żyć w świecie, gdzie ludzkie ciało staje się przedmiotem inspekcji w miejscach, które miały być oazą relaksu? Gdzie personel saun, zamiast sprzedawać bilety, musi bawić się w detektywów tożsamości płciowej?

Pytania bez odpowiedzi

Nowa niemiecka ustawa rodzi mnóstwo pytań. Czy wprowadzenie trzeciej płci w dokumentach rozwiązuje problemy społeczne, czy raczej je pogłębia? Jak zachować równowagę między prawem do prywatności a potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa w miejscach publicznych? Czy osoby które deklarują się jako transpłciowe rzeczywiście czują się bardziej akceptowane, jeśli jednocześnie są poddawane inspekcjom przy wejściu do saun czy basenów?

I najważniejsze – dokąd zmierzamy? Czy Europa Zachodnia, dążąc do pełnej inkluzywności, nie zatraca granic zdrowego rozsądku? Bo o jeżeli prawo do samostanowienia wyzute z tradycyjnego, biologicznego podziału płci pretenduje do najistotniejszą kwestię w Niemczech, to jego absurdalne regulacje i kontrole wizualne przy kasach prowadzić będą do sytuacji, w której zamiast deklarowanej wszem i wobec równości jeszcze bardziej pogłębi się chaos i podziały.

Niemiecka lekcja dla świata

Można się śmiać z niemieckich przepisów i zalecań Stowarzyszenia Saunowego, ale warto wyciągnąć z tego wnioski. Granica między wolnością a absurdem w dzisiejszych czasach jest cienka. Wolność jednych kończy się tam, gdzie zaczyna się prawo innych do prywatności i bezpieczeństwa. I choć intencje niemieckiego ustawodawcy chcą uchodzić za szlachetne, to efekty tego eksperymentu mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.

Na koniec pozostaje pytanie – co dalej? Czy czeka nas świat, w którym każda sarna musi legitymować się przy wejściu do lasu? Czy może jednak wrócimy do podstawowych wartości – szacunku, rozsądku i zdrowej równowagi między prawami jednostki a dobrem wspólnym? Może zaczniemy zwracać ustawodawstwo w kierunku tradycyjnej, klasycznej definicji prawdy, zamiast podziwiać marksistowskie pomysły oderwanych od rzeczywistości polityków, którzy żyją w świecie równoległym do rzeczywistego, ukrywając się przez wiele kadencji z immunitetami.

No cóż. Weszliśmy w rzeczywistość o której powiedział kiedyś George Orwell: „W czasach powszechnego fałszu mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym”. Może nadszedł czas, by znów zacząć mówić prawdę – zanim świat saren i kontroli wizualnych stanie się naszą codziennością.