Rudi Dutschke, czy jak ktoś woli „Czerwony Rudi” (1940-1979), to nie tylko przywódca rewolty studenckiej lat sześćdziesiątych w Berlinie Zachodnim, ale przede wszystkim miłośnik koncepcji marksizmu w wydaniu Róży Luksemburg. To właśnie Dutschke w sposób praktyczny realizował cele, które rewolucji kulturowej wytyczył Antonio Gramsci. „Czerwony Rudi” jest bez wątpliwości najlepszym przedstawicielem realizacji idei tzw. „marszu przez instytucje”.
Dutschke będący ikoną niemieckiej nowej lewicy, w swoich pamiętnikach nie omieszkał zwrócić uwagi na to, że postulaty neomarksistowskie mogą utknąć w martwym punkcie, jeżeli liczne akcje pozbawione zostaną elementu prowokacji. Dlatego mówił wprost: „Bez prowokacji nie będziemy w ogóle dostrzegani”.
Pamiętam, jak w gąszczu zwrotnych informacji od stałych słuchaczy audycji radiowej „Budzenie Olbrzyma”, znalazłem ciekawy wpis, który rozbawił mnie do łez. Przywoływał on absurdalną wypowiedź jednej z poseł Lewicy, która w mediach społecznościowych obwieściła światu, że nawet sam Pan Jezus ze względu na program ideowy zawarty w postulatach wyborczych, oddałby swój głos na partię Razem.
Wspomniany wyżej rodzaj „nowomowy” nawiązuje wyraźnie do wizji Chrystusa rewolucjonisty, o którym zresztą wspominał często sam Dutsschke. W swoim pamiętniku pod datą 27 marca 1964 roku (Wielkanoc) napisał, że: „W tych godzinach opuścił świat największy rewolucjonista – Jezus Chrystus”. Dodał przy tym, że to właśnie: „Niczego nieświadoma kontrrewolucja przybiła go do krzyża”.
Zauważmy, że piewcy rewolucji kulturowej są ekspertami w każdej dziedzinie. Nawet teologicznej. Niestety lewicowi dyskutanci, osobom o poglądach konserwatywnych roli ekspertów w dziedzinie demaskowania lewicowych fanaberii stanowczo odmawiają kompetencji. No cóż, tak w końcu wygląda u nich w praktyce stosowanie filozofii równości. W myśl zasady niektórzy będą zawsze równiejsi od innych. I pomyśleć sobie, że jeszcze kilkanaście lat temu stawianie tez o politycznych sympatiach Chrystusa rozbawiało nas do łez. Dziś jednak, w dobie „marszu przez instytucje”, który przekształca nasz sposób myślenia na „modłę lewicową”, narzuca się wyszydzanie wszystkiego, co zostało ukształtowane przez zachodnią cywilizację.
Nawet w samym Kościele dostrzegamy również próby godzenia Ewangelii z marksizmem kulturowym. Niestety efekty osiągane w tej materii należy uznać fatalne. Próba chrzczenia Marksa przez przedstawicieli tzw. „otwartego katolicyzmu”, kończy się zawsze ich nawróceniem na marksizm. Musimy mieć świadomość, że chociaż od czasów rewolty studenckiej roku 1968 upłynęło dużo czasu, to jednak proponowany przez „Czerwonego Rudiego” koncept „marszu przez instytucje” sięga głębiej niż „rodzina, sala wykładowa, czy sala sądowa”. Proces ten zaszedł już tak daleko, że w kwestii przekazu marksistowscy spin doktorzy zadbali dokładnie o to, aby wyprodukować i aplikować nam „własną opinię publiczną”.
W opinii „Czerwonego Rudiego” w społeczeństwie nie ma obecnie życia publicznego. Dlaczego? „Ponieważ zakłada ono istnienie świadomych jednostek dysponujących umiejętnością krytycznego myślenia, będących w stanie poddawać rządzących krytycznej ocenie, sprawować nad nimi kontrolę i prowadzić prawdziwą debatę publiczną. Jeżeli istnieje jakiekolwiek życie publiczne, to nosi ono znamiona przywileju, natomiast życie publiczne kształtowane w mediach, ośrodkach manipulacji, organach codziennej produkcji i reprodukcji, de facto je likwiduje. Co do nas, to musimy za każdym razem na nowo powoływać je do życia poprzez dyskusje i działania, po to by przeniknęło do całego społeczeństwa, do obszarów, na których nie istnieje”.
I chyba wszystko staje się jasne. Zabawa w komunizm trwa w najlepsze.