Katyń. Zbrodnia, która miała wymazać Polskę

3 kwietnia 1940 roku. W tym dniu rozpoczął się proces, którego celem było nie tylko fizyczne unicestwienie tysięcy ludzi, lecz także zniszczenie całego systemu wartości, jaki reprezentowali. Z inicjatywy najwyższych władz Związku Sowieckiego rozpoczęto systematyczną, metodyczną likwidację polskich oficerów – ludzi nieprzypadkowych. To byli ci, którzy w hierarchii moralnej społeczeństwa stali najwyżej. Oficerowie, policjanci, duchowni, sędziowie, lekarze, nauczyciele, profesorowie. Elita. Kręgosłup narodu.

Rozkaz zapadł po cichu, z dala od kamer, mikrofonów i światła dnia. W zaciszu gabinetów i biurek podpisano wyrok, który miał sprawić, że Polska – wolna, świadoma i suwerenna – nie podniesie się już nigdy. Ale echo tego rozkazu nie zamilkło. Rozniosło się przez czas i przestrzeń – przez lasy Katynia, Charkowa, Miednoje. Przez zakrwawione notatki, urwane wspomnienia, nieodebrane listy, ciszę po tych, którzy mieli wrócić, a nie wrócili.

Spośród około piętnastu tysięcy polskich jeńców – ludzi z nazwiskiem, funkcją, historią i rodziną – tylko trzysta dziewięćdziesiąt pięć osób przeżyło. Pozostali zostali rozstrzelani bez wyroku, bez procesu, bez prawa do obrony. Nie powiadomiono rodzin. Nie pozwolono im się pożegnać. Wyrwano ich z życia i próbowano wyrwać z pamięci.

Katyń to nie tylko geograficzny punkt na mapie. To nie tylko miejsce kaźni. To przede wszystkim symbol – symbol przerwanej ciągłości państwa, pogwałcenia etosu oficera, ojca, męża i obywatela. Symbol brutalnego zerwania z prawem, które przestało obowiązywać, kiedy w ręku oprawcy znalazła się broń, a nie kodeks.

Zbrodnia katyńska to również dramat dzieci – tych najmłodszych, którzy czekali na swoich ojców z niezachwianą nadzieją, nieświadomi, że adresy, pod które pisały, są już martwe. W listach, które do dziś można odnaleźć w archiwach, w głosie księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego – jednego z ocalałych z obozu w Kozielsku – przebija coś więcej niż wzruszenie. Przebija krzyk.

„Tatusiu, nie mamy wieści… Wysłaliśmy paczkę, 100 rubli… Czekamy.”

„Ojczulku… szkoła zamknięta przez mróz. Tadzio zbiera znaczki. Wierzy, że wrócisz…”

To nie są zwykłe słowa. To głosy niewinnych serc, które wierzyły, że sprawiedliwość istnieje, że miłość ma siłę przezwyciężyć każdą granicę, każdą przeszkodę, każdą wojnę. Ale ich ojcowie nie wrócili. I nie przeczytali tych słów.

Ksiądz Peszkowski opisał list odnaleziony przy jednym z ciał – złożony na cztery części, przechowywany w portfelu. Był pisany ręką dziecka, drżącą, ołówkiem. List pełen wiary, czułości, tęsknoty. Dziś ten list nie ma już adresata. Dziś ten list – jak mówił ks. Peszkowski – został przeadresowany na imię Boga i wciąż woła. Woła o pamięć. Woła o sprawiedliwość.

Należy powiedzieć to jasno: Katyń to nie tylko zbrodnia wojenna. To zbrodnia przeciwko samej idei prawa. To było unicestwienie nie tylko człowieka, ale całej konstrukcji cywilizacyjnej, na której opiera się porządek społeczny. Złamano nie tylko prawo międzynarodowe. Złamano prawo naturalne. Zdeptano zasady, na których oparta jest jakakolwiek ludzka wspólnota.

I choć od tamtej wiosny minęły dziesiątki lat – Katyń wciąż nie został w pełni rozliczony. Sprawcy nie zostali osądzeni. Rodziny nie otrzymały zadośćuczynienia. Przez dziesięciolecia prawda była zakłamywana, wymazywana, uznawana za niewygodną. Pamięć o Katyniu – tak długo zakazana – przetrwała tylko dzięki determinacji, wierze i miłości tych, którzy nie zgodzili się milczeć.

Dlatego dzisiaj musimy ponownie upomnieć się o tę pamięć. Niech młode pokolenia wiedzą, że w historii Polski były takie dni, kiedy ginęło się tylko za to, że było się Polakiem, ale również pamiętały o tym, że były dzieci, które całym sercem czekały na swoich ojców – i że ta miłość została zakopana razem z ich ciałami. Niech rozumieją, że są miejsca na tej ziemi, gdzie „coś, co nie istnieje – wciąż o pomstę woła”.

I niech zdadzą sobie sprawę z tego, że jeśli nie będziemy pamiętać, nie będziemy mieć prawa oczekiwać lojalności od przyszłych pokoleń. Że tylko naród, który pielęgnuje swoją przeszłość, może trwale zbudować swoją przyszłość.

Na koniec pozostawiam cytat, który – choć prosty – zawiera w sobie wszystko, co w tej sprawie najważniejsze:

„Tatusiu… kiedy się zobaczymy?”

Nie doczekał odpowiedzi. Ale my – jesteśmy odpowiedzią.