Zaganiani do baniek

 

No to zaczynamy.

Od lat jesteśmy wciągani – świadomie i systemowo – w rzeczywistość, którą ktoś dla nas wcześniej zbudował. To nie są już poglądy. To są bańki. Stworzone przez polityków, media, marketingowców i influencerów. Bańki, w których nie ma miejsca na człowieka – jest tylko etykieta. Lewak. Prawak. Wolnościowiec. Katol. Ateista. Libek. Konfa. PO. PiS. Wystarczy. Nic więcej nie musisz o kimś wiedzieć – już masz gotowy obraz.

I właśnie o to chodziło.

Bo najpierw przestajemy rozmawiać. Potem przestajemy słuchać. A na końcu przestajemy widzieć. Człowieka.

Widzimy jego poglądy, jego baner, jego “lajki”, jego hasztagi. I właśnie przez to nie dostrzegamy reszty. Nie widzimy emocji, historii, zmagań, wątpliwości. Nie widzimy osoby – widzimy tylko stanowisko. Jak w grze planszowej. Jak w wojnie plemiennej.

I nie, to nie dzieje się przypadkiem. To nie “ludzie tacy są”. To politycy tego chcą. To oni zaganiali nas – jak bydło – do tych bańek. Bo dziel i rządź to nie tylko hasło z podręczników historii. To realna metoda zarządzania społeczeństwem.

Lepiej się rządzi skłóconymi. Lepiej się zarządza podzielonymi. Łatwiej jest kontrolować, kiedy jeden patrzy podejrzliwie na drugiego, zamiast patrzeć władzy na ręce.

W tej układance nie chodzi o wartości. Nie chodzi o dobro wspólne. Nie chodzi o prawdę. Chodzi o utrzymanie wpływu. O obsadzenie stanowisk. O zarządzanie spółkami. O pieniądze, układy, apanaże.

Bo politycy od dawna nie mają ludziom nic do zaoferowania – poza walką. Nie mogą wszystkim dać spółek, stanowisk i korzyści. Ale mogą dać poczucie przynależności. Mogą dać wroga. Mogą dać emocję, dzięki której człowiek czuje się „czyimś”. I to wystarcza.

Dlatego wojnę toczymy już nie tylko w Sejmie. Toczymy ją w domach, na spotkaniach rodzinnych, na uczelniach, osiedlach, w szkołach, w mediach, w Kościele. Na poglądy polityczne rozpadają się przyjaźnie, małżeństwa i wspólnoty.

W świecie tej chorej polaryzacji nie wolno już nikogo skrytykować „ze swoich”. Bo jak powiesz coś przeciw – to jesteś zdrajcą. Jak zadasz pytanie – to jesteś podstawiony. Jak masz wątpliwości – to znaczy, że jesteś z „those others”.

To nie jest już wolność. To jest mentalność sekty. I to właśnie z tej mentalności biorą się wszystkie bańki.

Ale jest jeszcze coś gorszego. Coś, co dzieje się, gdy człowiek przestaje być widziany jako człowiek, a zaczyna być postrzegany wyłącznie przez pryzmat jego poglądów. Nie liczy się już to, że ktoś ma imię, rodzinę, życiorys, dramaty i radości. Liczy się tylko to, czy pasuje do mojej bańki, czy nie.

A jeśli nie pasuje? Wtedy już nie człowiek. Tylko problem. Wtedy można nim pogardzać. Wyśmiać. Opluć. Zbanować. Bo przecież „to tylko poglądy, nie człowiek…”

Jak pisał Mikołaj Bierdiajew: „Wszystko jest możliwe do zrobienia, skoro przestało się podmiotowo traktować drugiego człowieka.”

Zamiast szanować różnorodność – szufladkujemy. Zamiast rozmawiać – etykietujemy. Zamiast pytać – osądzamy. A potem przychodzi ktoś z globalnej finansjery, ktoś kto trzyma niekoniecznie moralność, ale na pewno kasę – i funduje nam rzeczywistość, w której pracujemy dla obcych ludzi w naszym własnym kraju, pielęgnujemy duchowość Klausa Schwaba, nie mamy nic… i jesteśmy szczęśliwi.

Połasiłeś się na emocję, to dostajesz bańkę. Wchodzisz w nią – myśląc, że to wybór. Ale to nie wybór. To tresura. A to, co zarobisz – wydasz w firmach należących do zagranicznych konsorcjów. Twoje podatki zasilą mechanizmy, które już dawno przestały być Twoje. A Twoje dzieci nauczą się, że wolność to prawo do wyrażania zdania – ale tylko wtedy, gdy to zdanie nie burzy bańki.

Tymczasem człowiek, który nie poddaje swoich poglądów krytyce, przestaje się rozwijać. Przestaje być wolny. Bo jeśli nie możesz podważyć swoich przekonań, to znaczy, że nie masz przekonań – masz tylko doktrynę. A doktryna, jak uczy historia, zbyt łatwo staje się narzędziem przemocy.

Dziś nikt już się z własnymi poglądami nie spiera. Wszyscy się doktoryzują. Z dnia na dzień rośnie liczba ekspertów od wszystkiego. Każdy wie wszystko. Każdy coś ogłasza. A prawda – jak zwykle – cierpi w milczeniu.

Zapomnieliśmy, że prawdziwą postawą człowieka rozumnego nie jest przekonanie, że wiem wszystko, tylko to, co powiedział Sokrates: „Wiem, że nic nie wiem.”

I właśnie dlatego milczę, kiedy nie jestem pewien. Nie zabieram głosu, gdy nie mam danych. Nie krzyczę, kiedy sam jestem pogubiony. Ale dziś to postawa niepopularna. Bo dziś wygrywa ten, kto mówi najgłośniej. Ten, kto najczęściej „ustawia innych do pionu”. Ten, kto pierwszy wrzuci mema.

A przecież właśnie milczenie w odpowiednim momencie świadczy o dojrzałości. Świadczy o tym, że człowiek szuka prawdy, a nie tylko potwierdzenia własnych racji.

Dopóki nie wyjdziemy z tych bańek, będziemy sobą manipulować nawzajem. Będziemy traktować siebie jako narzędzia do potwierdzania własnego ego. Będziemy żyć w zamknięciu. Będziemy tylko klikami. Nie wspólnotą.

A społeczeństwo, które nie potrafi rozmawiać, nie potrafi też tworzyć. Nie buduje niczego trwałego. Bo wszystko, co trwałe, wyrasta z relacji. A relacja zaczyna się tam, gdzie kończy się pogarda.

Można mieć różne poglądy. Można się nie zgadzać. Ale nie można przestać widzieć w człowieku – człowieka.

Bo jeżeli jeszcze nazywamy siebie ludźmi, to nie tylko dlatego, że mówimy, myślimy i działamy. Ale dlatego, że potrafimy kochać, słuchać i… milczeć.

I może to właśnie ten moment: żeby wyjść z bańki. I znów zobaczyć człowieka. Zapraszam w poniedziałek na podcast na moim kanale na YouTube.