Tam, gdzie umiera prawda, rodzi się tyrania

W świecie, gdzie nawet definicje stają się płynne jak atrament na deszczu, gdzie prawda została zdegradowana do rangi jednej z wielu opinii, a emocje zastąpiły argumenty – zanika zdolność do rozróżniania światła od ciemności. Nie żyjemy już w epoce pokojowej wymiany poglądów. Żyjemy w epoce ofensywy. Prawda nie jest już tylko ignorowana. Ona jest tropiona. Zastraszana. Przekręcana. Przedstawiana jako zagrożenie dla „dobra wspólnego”, „spokoju społecznego” i „postępu”.

Dzisiaj kłamstwo nie przychodzi z toporem. Przychodzi z uśmiechem. Ma wyprasowaną koszulę, modne hasła i obietnicę raju – ale raju bez Boga. Raju, w którym wszystko wolno, ale nic nie ma sensu. Raju, w którym nikt nie umiera z winy, ale każdy z pustki.

To nie jest już czas debat na forum akademickim, gdzie w białych rękawiczkach waży się racje. To czas duchowej wojny, gdzie każda broń – zwłaszcza ta intelektualna – ma znaczenie. I gdzie każde milczenie wobec fałszu staje się formą zgody.

Warto wrócić do słów Edyty Stein – kobiety rozumu i świętości, filozof, która przeszła przez ogień epok i oddała życie w komorze gazowej, bo nie zdradziła Prawdy. Pisała: „Prawda, żywa, działająca, podobnie jak ziarno – wpada ona w duszę, zapuszcza w nią korzenie i wzrasta”. Nie są to słowa ozdobne. To diagnoza duchowego prawa. Prawda działa. Nie jest towarem, który można ściągnąć z półki i wymienić na nowszy model. Jest życiem, które albo w człowieku kiełkuje – albo umiera razem z jego sumieniem.

Prawda nie działa jak błyskawica. Wchodzi cicho, jak ziarno. I jeśli dusza nie została całkowicie zalana betonem ideologii i cynizmu – to zapuszcza korzenie. Niszczy skorupy iluzji. Przebija się przez warstwy znieczulenia, przez potłuczone przekonania, przez krzywe zwierciadła emocji. I rośnie. Zaczyna owocować. Człowiek, który pozwala prawdzie wzrastać w sobie – nie żyje już w teatrze pozorów. Zaczyna widzieć. A gdy widzi – zaczyna kochać.

Bo miłość bez prawdy jest kaleka. Bez prawdy miłość staje się farsą – sentymentalnym błąkaniem się po ludzkich nastrojach. Czasem jest jak pluszowy miś: przyjemna, miękka, ale zupełnie bezużyteczna w zderzeniu z rzeczywistością. Miłość bez prawdy może stać się narzędziem manipulacji, może tuszować zło, akceptować grzech, usprawiedliwiać zdradę. Miłość prawdziwa – musi boleć. Musi mówić „nie” tam, gdzie człowiek idzie ku zatraceniu.

Tylko prawda wyzwala. Ale nie w sposób miękki, relaksujący, terapeutyczny. Ona wyzwala przez kryzys. Przez konfrontację. Przez krzyż.

Stein napisała, że najbardziej widać żywotność prawdy wtedy, gdy jej przeciwnik – fałsz – zaczyna się nią zajmować. Fałsz nie jest głupi. Przychodzi ubrany w dobro. Lubi mówić o pokoju. O akceptacji. O miłości. Ale wewnątrz jest pustką. To iluzja – chwilowo wygodna, ale zawsze śmiertelna.

Nie bez powodu Jezus powiedział: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32). To nie jest poetycka figura. To obietnica i ostrzeżenie zarazem. Kto nie pozna prawdy – nie zazna wolności. A kto ucieka przed prawdą – ucieka przed Bogiem. Bo Bóg nie tylko mówi prawdę. On jest Prawdą.

W świecie, który odwraca się od Boga, prawda staje się wrogiem publicznym numer jeden. Nie pasuje do narracji. Nie da się jej zaprogramować. Nie ugnie się pod emocją tłumu. Prawda przestaje być czymś, co się odkrywa. Zaczyna być czymś, co się tworzy. I każdy może mieć swoją. A skoro każdy ma swoją prawdę – to nikt jej już nie zna. I nikt nie wie, co to znaczy miłość. Co to znaczy dobro. Co to znaczy człowieczeństwo.

Dlatego dziś, każdy kto mówi prawdę – jest wojownikiem. I każdy wojownik – jeśli chce ocalić choćby jedno sumienie – musi wejść do katedry własnego ducha. Ze wzrokiem utkwionym w Niebo. Z mieczem prawdy i tarczą odwagi. I niech nie liczy na poklask. Prawda nie zbiera lajków. Zbiera krzyże.

Nie jesteś biernym widzem tej wojny. Nie jesteś komentatorem. Jesteś uczestnikiem. Codziennie wybierasz stronę. Albo stoisz po stronie światła – albo pozwalasz, by mrok rozgościł się w Tobie pod pozorem neutralności. I pamiętaj – był już taki, który umył ręce, bo chciał mieć „święty spokój”. Nazywał się Piłat.

Prawda to nie teoria. To brama. Przejście z krainy snów do rzeczywistości. Z kłamstwa do życia. Ale by przejść przez tę bramę – potrzebna jest wolność. Nie ta, która krzyczy: „mogę wszystko!”. Ale ta, która szepcze: „chcę dobra, choć to trudne”. Wolność, która wybiera to, co prawdziwe, dobre i piękne – nawet jeśli oznacza to samotność, szyderstwo i cierpienie.

Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebujemy ludzi, którzy będą nie tylko świadkami prawdy, ale jej nosicielami. Ludzi, którzy nie zdradzą swoich przekonań dla chwilowego poklasku. Którzy nie nazwą zła troską, a grzechu – miłością. Ludzi, w których prawda zapuści korzeń i wyda owoc.

Bo tylko wtedy – będziemy naprawdę wolni. I tylko wtedy – będziemy potrafili naprawdę kochać.

Nie czas szukać komfortu. Czas sięgnąć po miecz.