Kiedy dziś, 3 maja, wspominamy uchwalenie pierwszej w Europie i drugiej na świecie nowoczesnej konstytucji, zwykle sięgamy po słowa dumy, patosu, narodowego uniesienia. W szkołach mówi się o oświeceniowej reformie, mądrości Sejmu Czteroletniego, wielkości ducha polskich elit. Ale czy to pełny obraz? Czy naprawdę rozumiemy, co wydarzyło się w 1791 roku – i co wydarzyło się później?
Konstytucja 3 Maja była bez wątpienia jednym z najbardziej doniosłych aktów prawnych w dziejach Rzeczypospolitej. Ale była też dokumentem głęboko wewnętrznie sprzecznym – łączącym w sobie katolicką tożsamość i masońską inspirację, narodową jedność i podziały, odwagę i kapitulację. Jeśli chcemy mówić o 3 maja uczciwie – musimy mówić do końca. Także o zdradzie. Także o masonerii. Także o tych, którzy – mając strzec wolności – oddali ją dobrowolnie w ręce zaborców.
„W imię Boga w Trójcy Świętej Jedynego” – tak zaczyna się Ustawa Rządowa z 3 maja 1791 roku. Słowa, które brzmią jak przysięga. Deklaracja wiary. Zobowiązanie wobec Boga, Kościoła i Narodu. Już w preambule jasno wskazano boską legitymizację władzy. Monarchia nie była tylko konstruktem politycznym, lecz misją otrzymaną z góry: “z Bożej łaski i woli narodu”. Z jednej strony – teokratyczna idea, z drugiej – pierwociny demokracji konstytucyjnej. Synteza, która miała uratować Rzeczpospolitą.
Konstytucja miała być reformą systemu, który się wyczerpał. Systemu zatopionego w liberum veto, prywatnych interesach magnatów i politycznej bierności. Miała być ratunkiem, wielkim narodowym przebudzeniem. Ale odwaga bez determinacji i bez duchowego zakorzenienia staje się tylko chwilowym uniesieniem. Konstytucja była piękna – ale piękno nie wystarczy, gdy brakuje siły ducha, gdy brakuje gotowości do ofiary. Bez ofiary nie ma wolności.
Artykuł I nosił tytuł „Religia Panująca”. Religia katolicka – z wszystkimi swoimi prawami – miała być fundamentem życia narodowego. Apostazja była penalizowana, nie jako forma prześladowania, ale jako wyraźna granica tożsamości. To nie była tylko ochrona instytucji Kościoła – to była obrona duchowego kodu kultury. Polska nie miała być religijnym supermarketem ani laickim eksperymentem. Miała być państwem katolickim, otwartym, ale nie rozmytym.
W dalszej części tego artykułu czytamy: „wszystkim ludziom, jakiegokolwiek bądź wyznania, pokój w wierze i opiekę rządową winniśmy.” To nie była sprzeczność. To była równowaga. Polska chciała być wzorem – krajem, w którym katolicka tożsamość nie wyklucza wolności sumienia. Ale wolność ta nie miała oznaczać relatywizmu ani nihilizmu. Miała być wpisana w hierarchię wartości, której zwornikiem był Krzyż.
Kościół i państwo były zjednoczone w misji. Prymas Polski był nie tylko głową duchowieństwa, ale też centralną figurą polityczną – zasiadał w Straży Praw, kierował Komisją Edukacji, był potencjalnym regentem. To nie był przypadek. To był świadomy wybór cywilizacyjny. Kościół nie był dodatkiem – był osią moralną narodu. A jego obecność w strukturze państwowej była traktowana jako gwarancja ładu, sprawiedliwości i prawdziwej wolności.
Ale pod powierzchnią działała siła, która ten fundament podkopywała. Masoneria. Loże – jawne i tajne – były areną duchowej alternatywy dla Objawienia. Miejscem, gdzie rozum wyniesiono ponad wiarę, gdzie symbole pogańskie wypierały chrześcijańskie, gdzie szukano „oświecenia” poza światłem Ewangelii. Wielu twórców Konstytucji było masonami: król Stanisław August, Ignacy Potocki, Hugo Kołłątaj, Michał Poniatowski. To nie są teorie spiskowe – to dane historyczne. Loże formowały elity w duchu racjonalizmu, relatywizmu i duchowego synkretyzmu. Tam, gdzie kiedyś był Krzyż – pojawił się cyrkiel. Gdzie była Tradycja – pojawił się „postęp”.
Kościół ostrzegał. Bulle papieskie z 1738 i 1751 roku jednoznacznie potępiały masonerię. Ekskomunika była wyraźnym znakiem. A jednak – wielu, którzy współtworzyli Konstytucję, należało do tych struktur. Zaczęli modlitwą – skończyli zdradą. Nie można głosić Ewangelii i jednocześnie klękać przed lożą. Nie można służyć dwóm panom. Nie można być jednocześnie uczniem Chrystusa i wyznawcą Wielkiego Architekta z masońskich rytuałów.
Prymas Michał Poniatowski – duchowny czy lożowy urzędnik? Jako głowa Kościoła powinien był bronić prawdy, a nie uprawiać ideologiczną inżynierię. Był bardziej lojalny wobec idei Oświecenia niż wobec Chrystusa. Kiedy przyszła próba – przyłączył się do Targowicy. A potem odebrał sobie życie. Samobójca. Wykluczony z Kościoła, któremu przewodził. To nie była tragedia – to był upadek. Symboliczny i duchowy.
Król? Stanisław August też zdradził. Podpisał Konstytucję – a potem ją pogrzebał, przystępując do Targowicy. Nie obronił narodu. Ukląkł przed rosyjską siłą. Historia nie zapamiętała go jako bohatera – lecz jako oportunistę. Jako człowieka słabego w chwili próby, bardziej zainteresowanego przetrwaniem niż prawdą.
Możemy dziś świętować 3 maja z flagą w dłoni. Możemy mówić o świetle, ale nie wolno nam zapomnieć o cieniu. Jeśli nie zrozumiemy, dlaczego ta konstytucja upadła – to świętowanie będzie tylko pozorem. Musimy zapytać: czy dziś masoneria ma inną twarz? Czy zdrada przychodzi już nie w czerni, lecz w tęczy? Czy współczesne loże nazywają się fundacjami, think-tankami, międzynarodowymi instytucjami?
3 maja to nie tylko hymn. To liturgia narodowej pamięci. To przypomnienie, że wolność nie rodzi się z kompromisu, ale z prawdy. Że tożsamość nie przetrwa, jeśli nie ma korzenia. A najgłębszym korzeniem polskości – była, jest i będzie wiara katolicka.
Niech ten dzień będzie nie tylko wspomnieniem. Niech będzie także ostrzeżeniem. Bo historia nie tylko uczy. Historia rozlicza. A rachunki – są już w drodze.
Bo jeśli mamy budować Polskę naprawdę wolną – musimy znać prawdę. Nie tę z akademii i podręczników, ale tę wypaloną w sumieniach, przypieczętowaną zdradą, łzami i krwią. Nie ma wolności bez prawdy. Nie ma Konstytucji bez Krzyża. Nie ma niepodległości bez Boga.
3 Maja to nie laurka. To przestroga. Dla elit – żeby nie zaprzedały duszy. Dla Kościoła – żeby nie klękał przed światem. Dla nas wszystkich – żebyśmy nie pomylili światła z błyskiem.
Bo historia już raz się wydarzyła. Drugi raz – będzie sądem. A Polska jeszcze raz musi odpowiedzieć: komu służy.