Europa znów eksperymentuje z człowiekiem. Tym razem – z jego tożsamością. Od 1 listopada 2024 roku w Niemczech każdy pełnoletni obywatel może zmienić płeć w dokumentach lub całkowicie ją usunąć. Bez opinii lekarza. Bez decyzji sądu. Bez jakiejkolwiek refleksji nad konsekwencjami. Wystarczy wniosek, trzy miesiące oczekiwania – i urzędowy stempel potwierdzający nową rzeczywistość. To nie jest wizja przyszłości. To rzeczywistość, która już działa za naszą zachodnią granicą.
Nowa niemiecka ustawa o samostanowieniu – Selbstbestimmungsgesetz (czyt. zelbst-bestimunx-ge-zetc) – to dokument, który zmienia nie tylko formularze w urzędach, ale definicję człowieka. Znosi konieczność opinii biegłych, odrzuca medyczne konsultacje, unieważnia biologię. Od teraz płeć jest deklaracją. A imię – kwestią nastroju. W teorii to ma być triumf wolności. W praktyce – początek nowej formy zniewolenia. Bo jeśli wszystko można zmienić, to nic już nie ma znaczenia.
W Berlinie, Hamburgu, Monachium i Kolonii tysiące osób już złożyły wnioski o zmianę płci. W samym Berlinie – ponad dwa tysiące czterysta. W całych Niemczech – ponad jedenaście tysięcy w pierwszym roku obowiązywania ustawy.
Statystyki robią wrażenie. Ale jeszcze większe wrażenie robi pytanie: dokąd to prowadzi? To, co dziś sprzedaje się jako prawo do samookreślenia, jest w istocie projektem redefinicji człowieka, wpisanym w filozofię postmodernizmu. Judith Butler – autorka głośnej książki Uwikłani w płeć – pisała: „płeć to rodzaj przechodzenia bez końca”. Brzmi niewinnie, niemal poetycko. Ale w tym jednym zdaniu zawiera się cała strategia dekonstrukcji: zburzyć to, co stałe, stabilne, zakorzenione – po to, by zbudować świat płynnych tożsamości, bez granic, bez natury, bez prawdy.
To nie przypadek, że to właśnie Niemcy stały się laboratorium tej ideologii. To kraj, w którym filozofia krytyczna – dziedziczka Szkoły Frankfurckiej – od dziesięcioleci uczy, jak zburzyć fundamenty kultury Zachodu. Marksizm kulturowy, od Horkheimera po Marcusego, zamienił walkę klas w walkę płci, orientacji, ról i języka. I dziś zbiera swoje owoce.
Nowy człowiek nie rodzi się – on się konstruuje.
Ale czy rzeczywiście samostanowi? Czy raczej staje się ofiarą własnej samodestrukcji? To pytanie dotyka sedna. Bo w imię wolności człowiek zaczyna odcinać się od rzeczywistości, od natury, od samego siebie. Psychologia rozwojowa pokazuje jasno: czternastoletnie dziecko nie ma jeszcze dojrzałości emocjonalnej ani poznawczej, by podejmować decyzje dotyczące swojej płci. A niemieckie prawo pozwala mu to zrobić – za zgodą rodziców lub sądu rodzinnego. Dziecko w okresie największego chaosu tożsamościowego ma w rękach decyzję, której nie rozumie. A dorośli, zamiast je chronić – nadają temu status prawa.
To nie jest neutralne. To nie jest „postęp”. To rozmontowywanie człowieka od środka. Każda cywilizacja, która próbowała zbudować nowego człowieka, kończyła na ruinach. Komunizm robił to, niszcząc własność, rodzinę, wiarę i prawdę. Postmodernizm robi to dziś – niszcząc pojęcie natury, płci, ciała i godności. Mechanizm jest ten sam: zburzyć to, co stałe, by człowiek stracił oparcie i był podatny na manipulację.
Ciało staje się polem ideologicznej gry, ale ciało – niezależnie od ideologii – niesie w sobie znaczenie. Jest znakiem, nie przypadkiem. To w ciele człowiek odkrywa, że został zrodzony przez innych, że jest darem, że istnieje relacja między kobietą a mężczyzną, która daje życie. Gdy zniszczymy to rozumienie, człowiek przestaje być osobą, a staje się projektem technologicznym i kulturowym.
To, co dziś nazywamy samostanowieniem, jest więc złudzeniem. Bo nie ma wolności bez prawdy. A prawda o człowieku nie rodzi się w parlamencie. Ustawa o samostanowieniu to nie triumf równości, lecz sygnał alarmowy dla całej Europy. Jeśli można wymazać płeć, można wymazać wszystko: rodzinę, odpowiedzialność, ojcostwo, macierzyństwo, a w końcu – samo pojęcie człowieka. To nie jest temat dla polityków. To pytanie o granice człowieczeństwa, bo kiedy człowiek zaczyna grać rolę Stwórcy, kończy jako własne dzieło zniszczenia.
Nie chodzi o potępienie. Chodzi o prawdę. Bo w świecie, w którym wszystko można zadeklarować, najtrudniej zadeklarować prawdę, a bez niej samostanowienie staje się tylko inną nazwą dla samodestrukcji.