Reforma26 – czyli reset ucznia

Jest taka chwila, w której człowiek zaczyna czuć, że coś się przesuwa pod powierzchnią codzienności, choć na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak samo jak zawsze. Dziecko wychodzi rano do szkoły, plecak na ramieniu, niedojedzona kanapka, popędzające „pospiesz się, bo się spóźnisz”. Korytarz szkolny dalej brzmi tak samo, lekcje dalej trwają po dzwonku, kartkówki są kartkówkami, nauczyciel wpisuje oceny do e-dziennika. Nic dramatycznego. Nic, co wyglądałoby na rewolucję. A jednak to właśnie w takich najcichszych momentach, tam gdzie nie ma huku, zaczynają się największe zmiany. Zmiany, które nie od razu widać, ale których konsekwencje odczuje całe społeczeństwo.

Reforma edukacji, która wchodzi etapami jako „Reforma26. Kompas Jutra”, nie jest zwykłą korektą programów. To nie jest „odchudzenie podstawy programowej”, choć tym językiem posługuje się Ministerstwo. To nie jest „uaktualnienie narzędzi”. To jest przestawienie kierunku wychowania człowieka. Przesuwanie środka ciężkości: z rozumu na emocje, z treści na doświadczenie, z wychowania na samopoczucie, z autorytetu dorosłego na samoocenę dziecka. A gdy zmienia się środek ciężkości, zmienia się wszystko. Człowiek, który uczy się najpierw tego, co czuje, a dopiero później tego, co jest prawdziwe, nie będzie szukał faktów, argumentów ani odpowiedzialności. On będzie szukał potwierdzenia siebie. A człowiek, który szuka potwierdzenia siebie, jest podatny, podatny jak glina, podatny jak miękki wosk, podatny tak, jak chcieli ci, którzy od stu lat mówią otwarcie: żeby zmienić świat, trzeba zmienić człowieka.

Zmniejszenie ilości wiedzy w programach nie jest przypadkiem. Jeżeli zmniejszamy historię, to dziecko przestaje wiedzieć, skąd pochodzi. Jeżeli zmniejszamy literaturę klasyczną, to przestaje rozumieć miłość, zdradę, lojalność, poświęcenie. Jeżeli zmniejszamy matematykę i logikę, to przestaje rozumieć ciąg przyczyn i skutków. Dziecko, które ma mniej treści, jest dzieckiem lżejszym do przesunięcia, bo nie ma w sobie ciężaru zakorzenienia. Nie pamięta, więc łatwo zapomina. Nie zna, więc łatwo przyjmuje cokolwiek. Kto nie ma historii, ten stanie się plasteliną w rękach nowych autorów świata.

Nauczyciel w tym nowym układzie nie jest już przewodnikiem. Jest „towarzyszem procesu uczenia się”. Towarzysz to ktoś, kto idzie obok. Przewodnik to ktoś, kto prowadzi. Jeżeli nauczyciel nie prowadzi, to prowadzić zaczyna system, grupa albo emocjonalny impuls chwili. Wprowadzenie Rzecznika Praw Ucznia, centralnych katalogów praw i systemów skargowych nie jest troską o ucznia. To jest narzędzie osłabiania dorosłego. Nauczyciel, który ma się bać raportu, skargi, zgłoszenia — nie będzie wychowywać. Będzie wykonywać procedury. Będzie upewniać się, że nikogo nie urazi. Będzie neutralny. A wychowanie nie jest neutralne. Wychowanie jest zawsze wyborem wartości. Jeżeli nie wybierają ich nauczyciele i rodzice — wybiera je system.

Rodzic w tym modelu zostaje odsunięty pod pozorem „podmiotowości ucznia”. Pełnoletni uczeń może zablokować rodzica w dzienniku elektronicznym. Samorząd uczniowski ma brać udział w wyborze dyrektora. Statuty szkół mają zostać ujednolicone. To wszystko wygląda postępowo, ale w rzeczywistości polega na jednym: oddzielić dziecko od rodzica. Kiedy dziecko traci oparcie w rodzicu, nie staje się wolne. Staje się zależne od najsilniejszego bodźca w swoim świecie. A najsilniejszym bodźcem jest dziś nie autorytet, ale algorytm. Nie tradycja, ale trend. Nie mądrość, ale impuls.

I właśnie tutaj trzeba przypomnieć słowa ludzi, którzy tę strategię opisali wiele dekad temu. Wilhelm Reich pisał, że jeżeli uczynimy seksualność pierwszym językiem młodego człowieka, to moralność i rodzina rozpadną się same. Erich Fromm dodał, że stary system wartości nie może zostać tylko podważony — musi być usunięty, żeby człowiek przestał patrzeć na świat przez pryzmat dobra i zła, obowiązku i celu. Georgy Lukács mówił wprost: dziecko trzeba wyrwać spod wpływu rodziny, bo to w rodzinie rodzi się opór wobec rewolucji. To nie są cytaty z teorii spiskowych. To są słowa intelektualnych architektów szkoły frankfurckiej, fundamentu marksizmu kulturowego, który dziś nie maszeruje po ulicach, ale po programach edukacyjnych, języku psychologii i narracjach publicznych.

Gdy w 2027 roku szczepienia HPV staną się obowiązkowe dla dzieci od 9 roku życia, przekaz kulturowy będzie jasny: państwo nie liczy już na wstrzemięźliwość, wierność, wychowanie. Państwo uznaje za pewne, że dziecko będzie wcześnie aktywne seksualnie. Nie pyta rodziców. Nie pyta o wartości. Nie bierze pod uwagę rodzin, w których uczy się odpowiedzialności. Zamiast wychowania pojawia się medyczna profilaktyka, która mówi: to i tak się wydarzy. A to jest właśnie zwycięstwo tej myśli, którą Reich i Fromm uważali za klucz do „zmiany człowieka”.

To wszystko prowadzi do jednego: dziecko ma przestać być zakorzenione. Ma przestać wiedzieć, kim jest. Ma nie mieć północy. Ma nie mieć fundamentu. Bo człowiek bez fundamentu nie buduje własnego życia. On płynie z nurtem. A kto płynie z nurtem, płynie tam, dokąd nurt go niesie.

Ale jeszcze nie jest za późno. Dziecko nie potrzebuje idealnych dorosłych. Potrzebuje dorosłych, którzy są obecni. Potrzebuje stołu, przy którym się rozmawia. Potrzebuje słów: „to jest dobre”, „to jest złe”, „jestem przy tobie”. Potrzebuje rodzica, który nie boi się być rodzicem. Nauczyciela, który nie boi się wymagać. Dziadków, którzy opowiadają historie. Wspólnoty, która pamięta.

Wszystko zaczyna się od bardzo prostego zdania, które można wypowiedzieć dzisiaj: Nie oddam mojego dziecka anonimowemu systemowi. Bo dziecko, które widzi dorosłego stojącego pewnie, samodzielnie i spokojnie, z sercem i rozumem, z miłością i konsekwencją, nie zgubi swojej północy. Nigdy.