Projekt cichego odczłowieczenia

Wchodzimy dziś w epokę, w której człowiek, choć wyposażony w technologię zdolną wynieść go wysoko ponad marzenia wcześniejszych pokoleń, staje się jednocześnie bardziej bezbronny, samotny i podatny na manipulację niż kiedykolwiek wcześniej. To paradoks, który nie powinien mieć miejsca, a jednak stał się faktem: społeczeństwo, które samo siebie nazywa najbardziej świadomym w historii, nie dostrzega, że jest wciągane w projekt cichego odczłowieczenia — proces powolny, miękki, nienazwany, ale właśnie przez swoją dyskretność tak wyjątkowo skuteczny. Nie trąbi się o nim na konferencjach prasowych, nie zapisuje się go w ustawach i nikt nie przyzna otwarcie, że jego celem jest stworzenie człowieka uległego, pozbawionego punktów odniesienia i emocjonalnie przygotowanego do przyjęcia każdej narracji, która obieca mu minimum psychologicznego komfortu.

To odczłowieczenie zaczyna się zawsze tak samo — w języku. Zmienia się słownik, zmienia się definicje, usuwa się pojęcia, które przez wieki stanowiły filary europejskiej cywilizacji, a w ich miejsce wprowadza się konstrukcje pozbawione korzeni, oderwane od rzeczywistości, a jednak podane w taki sposób, aby nawet ludzie wykształceni uznali je za „nowoczesne” i „postępowe”. Gdy „rodzina” staje się „modelem relacyjnym”, gdy „ojciec” i „matka” przegrywają z określeniami tak bezdusznymi jak „osoby rodzicielskie”, gdy prawda staje się jedynie „indywidualnym odczuciem”, a nie stanem zgodności umysłu z rzeczywistością, wtedy nie trzeba już urządzać rewolucji ulicznych — rewolucja odbywa się w głowie, w przestrzeni pojęciowej, w świadomości publicznej, która zaczyna postrzegać świat poprzez zniekształcone filtry.

A kiedy ktoś dziś mówi, że „narracja jest ważniejsza niż prawda”, jak czyni to Yuval Noah Harari, to w istocie nie proponuje nowej filozofii, lecz nową formę władzy: władzę nad człowiekiem nie poprzez argument, lecz poprzez emocje, nie poprzez rozum, lecz poprzez bodźce, nie poprzez prawdę, lecz poprzez klimat opinii. W ten sposób antykultura, karmiona ideologią i pozbawiona instynktu dobra, wchodzi w człowieka przez drzwi, których on sam nie pilnuje — przez jego komfort. W imię komfortu rezygnuje się dziś z wysiłku myślenia, analizy, konfrontacji z faktami; w imię komfortu oddaje się przestrzeń wartości, bo wartości są wymagające, wykluczają obojętność i nie są kompatybilne z logiką współczesnego „niech każdy robi, co chce”.

Człowiek przyzwyczajony do komfortu emocjonalnego jest człowiekiem niezwykle podatnym na zarządzanie lękiem. A zarządzanie lękiem stało się w naszych czasach technologią dokładnie tak samo skuteczną i wyrafinowaną, jak technologie cyfrowe. Wystarczy wprowadzić atmosferę niepokoju — nie gwałtowną, nie jaskrawą, ale subtelną, wsączaną w codzienny przekaz — aby ludzie zaczęli unikać odpowiedzialnych decyzji, ponieważ każda odpowiedzialność wymaga ryzyka, a ryzyko jest dzisiaj największym tabu. Ludzi nie trzeba już terroryzować fizycznie; wystarczy przestraszyć ich społecznie, mentalnie, cyfrowo. Wtedy człowiek przestaje zadawać pytania, przestaje domagać się odpowiedzi, a zaczyna oczekiwać ochrony — nawet jeśli ta ochrona oznacza jego rezygnację z wolności.

W takim właśnie środowisku najlepiej rozwija się transhumanizm — ideologia, która próbuje udowodnić, że człowiek jest zwykłym zbiorem algorytmów, które można „ulepszać”, „modyfikować”, „naprawiać”, jakbyśmy byli mechanicznym urządzeniem, a nie istotą z duszą, wolną wolą i godnością zakorzenioną w czymś więcej niż przypadek biologiczny. W transhumanistycznej wizji przyszłości człowiek staje się projektem technologiczno-społecznym, a nie osobą posiadającą tajemnicę. Gdy w tę iluzję wciąga się masy, prowadzi to do dramatycznego odwrócenia antropologii: człowiek zaczyna postrzegać samego siebie jako byt niedokończony, który trzeba ulepszyć zewnętrzną techniką, zamiast odkrywać głębszy sens, który zawsze znajdował się we wnętrzu.

Odczłowieczenie postępuje nie dlatego, że świat przyspieszył, lecz dlatego, że człowiek zgodził się zapomnieć, kim jest. Współczesne społeczeństwo woli komfort zamiast odwagi, emocje zamiast odpowiedzialności, a narzucony spokój zamiast wolności, która zawsze wymaga trudu i gotowości na konflikt. W imię spokoju rezygnuje się dziś z prawdy, a rezygnacja z prawdy zawsze oznacza rezygnację z człowieczeństwa, bo człowiek bez prawdy nie jest istotą myślącą, lecz reagującą.

Dlatego dziś, bardziej niż kiedykolwiek, trzeba powiedzieć jasno: zdrowe społeczeństwo wymaga zdrowej kultury, a zdrowa kultura nie powstanie z narracji, które mówią człowiekowi, że jest przypadkiem ewolucji, zbiorem danych, projektem open source, który można bezkarnie przestawiać, formatować i składać od nowa. Zdrowa kultura wyrasta z prawdy o człowieku, a prawda o człowieku mówi, że jest istotą zdolną do sensu, odpowiedzialności, miłości, wolności i ofiary — a nie tylko organizmem kierowanym przez zewnętrzne impulsy.

Jeśli nie wrócimy do tej prawdy, jeśli nie obudzimy sumienia kultury, jeśli nie zaczniemy nazywać rzeczy po imieniu, to projekt cichego odczłowieczenia będzie postępował dalej: dzień po dniu, warstwa po warstwie, tak subtelnie, że kolejne pokolenia nie zauważą nawet, że straciły coś największego — samych siebie.

I dlatego ten tekst powstał. Nie po to, by straszyć, ale po to, by ostrzegać.
Bo kto widzi, ten nie milczy. A kto milczy w czasach odczłowieczenia, ten staje się jego współtwórcą.