Praworządność socjalistyczna – oksymoron, który stał się doktryną totalitaryzmu. W rzeczywistości nigdy nie była prawem, nigdy nie była równością, nigdy nie była sprawiedliwością – była instrumentem terroru, narzędziem władzy absolutnej, służącym do legitymizowania bezprawia. Roger Scruton wprost mówił o tym mechanizmie w „Słowniku myśli politycznej”, wskazując, że sam termin narodził się w Związku Radzieckim na początku lat 30. XX wieku. Początkowo Stalin używał go, by nadać legalistyczną fasadę politycznym czystkom i masowym mordom, potem przekształcił go w fundament ideologiczny sowieckiego systemu. Nie było w nim jednak śladu klasycznego rozumienia praworządności – była to koncepcja prawna podporządkowana jednej zasadzie: partia ma zawsze rację.
Nie można mówić o prawie tam, gdzie normy prawne zmieniają się w zależności od politycznej koniunktury, gdzie nie służą ochronie jednostki, lecz egzekwowaniu dyktatu władzy. Praworządność socjalistyczna była narzędziem inżynierii społecznej, mechanizmem kontrolowania życia obywateli, zabijania ich wolności, a w razie potrzeby – także ich samych. Scruton miał rację: nie istniała żadna rzeczywista „praworządność”, była to tylko wymyślona formuła, usprawiedliwiająca przemoc systemu, który uznał, że człowiek ma wartość tylko wtedy, gdy służy rewolucji.
Nieprzypadkowo marksizm od początku kreował się jako projekt „wyzwolenia” ludzkości. Nieprzypadkowo budował swoją legitymizację na przekonaniu, że należy zniszczyć „opresyjne” struktury społeczne – rodzinę, edukację, prawo, państwo. To właśnie ta ideologia stała się fundamentem rewolucyjnej destrukcji zachodniej cywilizacji. Gdy marksizm skompromitował się ekonomicznie, przetrwał jako narzędzie wojny kulturowej. Wciąż ten sam, lecz ubrany w nowe slogany, nowe walki, nowe tożsamości.
Marksistowska rewolucja uderzyła najpierw w rodzinę. Uznano ją za relikt przeszłości, za siedlisko konserwatyzmu i społecznej hierarchii. W jej miejsce wprowadzono „postępowe” idee dekonstrukcji ról płciowych i emancypacji od tradycyjnych norm. Następnie zaatakowano edukację, twierdząc, że szkoła nie powinna uczyć, lecz wychowywać w duchu nowej, kolektywnej świadomości. Potem przyszedł czas na prawo – zamiast obiektywnego porządku opartego na logice i etyce, zaczęło ono podlegać „rewolucyjnej sprawiedliwości”. Wreszcie – uderzono w państwo, przedstawiając je jako narzędzie kapitalistycznej opresji, które powinno zostać rozmontowane i zastąpione kolektywną kontrolą społeczną.
Wszystko to nie było przypadkowe. Habermas, Lukács, Derrida, Žižek – cała plejada intelektualnych architektów nowoczesnej lewicy oparła swoją filozofię na przekonaniu, że tradycja i kultura są przeszkodą, a nie fundamentem cywilizacji. Po upadku realnego komunizmu ich idee nie wygasły – znalazły nową przestrzeń ekspresji w polityce tożsamości i dekonstrukcji norm kulturowych XXI wieku.
Scruton precyzyjnie pokazał, jak marksizm po latach zmienił swój język. Kiedy walka klasowa straciła rezonans, lewica przerzuciła narrację opresji i wykluczenia na nowe grupy społeczne. Ruchy feministyczne, LGBTQ+, środowiska imigranckie – to one stały się nowymi proletariuszami rewolucji. Ich walka została podporządkowana tej samej, marksistowskiej dialektyce, tyle że zaktualizowanej do współczesnych realiów.
Po 1989 roku klasyczna retoryka marksizmu upadła, ale jego istota przetrwała. Język rewolucji stał się bardziej subtelny, bardziej akademicki, bardziej medialny. Ale cel pozostał ten sam: rozbić tożsamość zbiorową, podważyć znaczenie tradycji, zniszczyć struktury społeczne, które przez wieki stanowiły fundament cywilizacji.
W obliczu tej nowej ofensywy Scruton stawia fundamentalne pytanie: czy można zatrzymać tę destrukcję bez popadania w autorytaryzm lub fundamentalizm religijny? Konserwatyzm, który reprezentuje, nie jest jedynie negacją progresywizmu – jest obroną tego, co w cywilizacji zachodniej najcenniejsze: prawdy, historii, instytucji społecznych. To nie walka o utrzymanie status quo, to walka o przetrwanie wartości, które definiują naszą kulturę.
Nie mamy już do czynienia z akademicką debatą – to fundamentalna batalia o przyszłość społeczeństwa. Jeśli ją przegramy, zostanie tylko chaos i nihilizm. Dlatego potrzebujemy odwagi, by bronić takich wartości jak:
✅ Autorytet prawdy – zamiast postmodernistycznego relatywizmu.
✅ Znaczenie historii i tradycji – zamiast ich dekonstrukcji i negacji.
✅ Siła instytucji społecznych – jako nośników dziedzictwa cywilizacyjnego, a nie narzędzi politycznej inżynierii.
Obrona tych wartości nie jest akademickim ćwiczeniem, lecz koniecznością dla przetrwania kultury Zachodu.Scruton wiedział, że jeśli nie postawimy tamy ideologicznemu nihilizmowi, będziemy skazani na los kolejnych pokoleń, które nie znają swojej przeszłości, nie rozumieją teraźniejszości i nie mają przyszłości.
Wciąż można odwrócić ten proces. Wciąż można zatrzymać kulturową destrukcję. Ale wymaga to odwagi, determinacji i woli przeciwstawienia się kłamstwom, które wciąż brzmią głośniej niż prawda.
Jak pisał Scruton: „Głupcy buntują się przeciwko prawdzie, mędrcy w niej trwają.” Dziś prawda jest w defensywie. Jeśli nie zaczniemy jej bronić, nie zostanie nic.