Polska polityka coraz częściej przypomina groteskowy teatr, w którym aktorzy prześcigają się w łamaniu podstawowych zasad przyzwoitości. Ten wpis to moja opowieść o tym, jak w ostatnich miesiącach nasze państwo – zamiast stać na straży prawa i kultury – pozwalało sobie na finansowanie pogardy, sponsorowanie kontrowersji i wprowadzanie programów mających formatować młodych ludzi. Całość wpisuje się w szersze zjawisko, które nazywam walcem antykultury – rewolucją, która w imię „postępu” miażdży autorytety i odwraca do góry nogami to, co powinno nas łączyć.
Zacznijmy od tego, co nazywam „literackim skandalem” z dotacją z polskiego Senatu. W ramach programu “Senat‑Polonia 2025” przeznaczono 71,5 mln zł na wspieranie Polonii i promowanie polskiej kultury. Brzmi pięknie, ale diabeł tkwi w szczegółach. Wśród beneficjentów znalazła się Fundacja Otwarty Dialog, która dostała blisko milion złotych. Jeden z jej projektów – „Londyńskie czwartki literackie” – miał zbliżyć Polonię do polskiej literatury. Z budżetu wyciągnięto 57 700 zł i posłano do Londynu aktywistów oraz autorów, którzy przywieźli… książki o tytułach „Debil” i „Alfons”. Obie publikacje wypełnione są wulgarnymi obelgami kierowanymi pod adresem byłego prezydenta Andrzeja Dudy i obecnego prezydenta Karola Nawrockiego. To nie jest „ostry język” – to wulgarne znieważanie, które miało miejsce za pieniądze podatników.
Sprawa wydawała się groteskowa. Wniosek fundacji wymieniał uznanych pisarzy – Normana Daviesa, Jakuba Żulczyka – choć ci autorzy nie wiedzieli, że zostali wpisani do projektu. Partnerem miała być brytyjska firma, która… w momencie wnioskowania już nie istniała. A jednak Senat przyznał pieniądze bez mrugnięcia okiem. Do Londynu pojechali nie autorzy, lecz aktywiści z „Lotnej Brygady Opozycji” i emerytowany oficer Adam Mazguła. Koszt podróży i promocji wulgarnych tytułów pokrył budżet państwa.
Ta sytuacja oburzyła ludzi z różnych środowisk. Nawet lewicowy polityk Adrian Zandberg – którego trudno posądzić o miłość do prawicowych prezydentów – stwierdził publicznie, że państwo nie powinno finansować pogardy i że takie dotacje to dowód braku szacunku dla urzędu. Kiedy twój ideowy przeciwnik staje w obronie prezydenta, znaczy to, że przekroczono wszystkie granice.
Obelżywe tytuły książek to nie tylko problem prezydentów – to cios w ich rodziny. Wyobraźcie sobie, że jesteście dzieckiem głowy państwa i widzicie w księgarni książkę zatytułowaną w sposób wulgarny o Waszym ojcu. Nie z powodu jakiejś prawdziwej afery czy wyroku sądowego, ale dlatego, że ktoś uznał obelgi za formę sztuki. To jest antypedagogiczne i okrutne.
Wolność słowa nie daje prawa do dehumanizacji. Nawet jeśli pisarz czy performer nie znosi danej osoby, musi pamiętać, że publiczny urząd to coś więcej niż prywatny człowiek. Prezydent – ten czy inny – symbolizuje państwo. Lżenie prezydenta to lżenie urzędu, a więc nas wszystkich.
Jeżeli myśleliście, że to koniec finansowych absurdów, to byliście w błędzie. Jan “Jaś” Kapela, znany z udziału w freak fightach i z kontrowersyjnych happeningów, otrzymał z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego stypendium. Kapela z dumą ogłosił, że dostaje 5 000 zł miesięcznie (ponad 4 000 zł na rękę), aby pisać piosenki do musicalu o zakazie aborcji. Stypendium przyznano na rok. Tak, dobrze czytacie – rząd, który jednocześnie zapowiadał walkę z brutalnymi freak fightami, finansował jednego z ich celebrytów. W internecie zawrzało, a politycy opozycji zapytali: dlaczego ktoś, kto bije się w klatce, ma nas uczyć wrażliwości artystycznej?
To kolejny przykład chaotycznego systemu dotacji, w którym najgłośniejsi i najbardziej kontrowersyjni dostają pieniądze, a prawdziwi artyści nie mogą liczyć na wsparcie. To także dowód na to, że polski system grantowy nagradza skandal, a nie jakość.
Minister edukacji Barbara Nowacka ogłosiła trzy wielkie programy: “Młodzi obywatele”, “Odkrywcy” i “Nasze tradycje”. Budżet – 90 mln zł. Z pozoru chodzi o rozwijanie pasji, nauki i przedsiębiorczości, walkę z fake newsami, kształtowanie patriotyzmu. Jednak w wypowiedziach minister pojawiają się słowa o „kształtowaniu postaw” i zostawianiu „trwałego śladu” w dzieciach. Taki język sprawia, że w głowach pojawia się pytanie: czy chodzi o edukację, czy o formatowanie przyszłych wyborców pod jedną ideę?
Krytycy podnoszą, że Nowacka – podobnie jak jej partyjna koleżanka Katarzyna Lubnauer i wielu współpracowników – nie mają doświadczenia w pracy w szkole. Tworzą programy za biurkiem, a nauczycielom każe się wprowadzać je bez dodatkowych środków. Efekt? W wielu miastach nauczyciele i szkoły wstrzymują wyjścia klasowe do kina czy teatru, bo za godziny ponadwymiarowe nie dostają wynagrodzenia. W czasie gdy ministerstwo chce, by do szkół wchodzili „edukatorzy” z programów, nauczyciele mówią: „Nie mamy pieniędzy, by zabrać dzieci do muzeum!”. To kolejny absurd.
Warto też przypomnieć wpadkę minister Nowackiej, kiedy to podczas jednej z konferencji powiedziała, że “polscy naziści zbudowali obozy koncentracyjne na terytorium Polski”. Słowa wywołały oburzenie i przypomnienie, że obozy budowali niemieccy naziści. Minister przeprosiła, tłumacząc się przejęzyczeniem, ale niesmak pozostał. Czy w takich rękach powinna być misja kształcenia przyszłych pokoleń?
Była małopolska kurator oświaty Barbara Nowak zwraca uwagę, że proponowany przez resort “profil absolwenta” to model manipulowania uczniami. Według niej system ma wykorzystywać specjalistów i cyfrowe platformy do kształtowania poglądów dzieci, porzucając dorobek cywilizacji chrześcijańskiej. Jeśli to prawda, to jesteśmy świadkami rewolucji, która zamiast rozwijać młodzież, chce ją formatować na gruncie ideologii.
Wspólnym mianownikiem tych skandali jest walec antykultury – rewolucja, która w imię „nowoczesności” czy „wolności” miażdży autorytety, tradycję i prawo. Ludzie, którzy najgłośniej krzyczą o wolności słowa, najczęściej używają jej do szerzenia nienawiści. Dochodzi do absurdu: państwo ściga obywateli za znieważenie prezydenta, ale samo finansuje wulgarną książkę, która nazywa go „debilem”. Gdzie tu logika?
W tym kontekście przyjrzyjmy się pułkownikowi Adamowi Mazgule. To były oficer LWP, który w 2009 roku został skazany za nieumyślne spowodowanie śmierci kolegi. Później, w 2016 roku, sąd uznał go za winnego noszenia munduru podczas protestu. Teraz Mazguła w mediach społecznościowych nazywa prezydenta „zdrajcą”, „antypolskim łajdakiem” i „suterem zarządzającym ruskim burdelem”. Prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie publicznego znieważenia prezydenta. Mimo to Mazguła był zaproszony na londyńskie spotkania jako jeden z bohaterów „literackiego czwartku”. Czy to jest normalne?
Hipokryzja rewolucjonistów ujawnia się w pełnej krasie: kiedy z jednej strony wzywają do obalenia „faszyzmu” i „kościoła”, z drugiej sami używają języka nienawiści, który w każdym cywilizowanym państwie byłby potępiony. Filozof Mikołaj Bierdiajew pisał, że rewolucja zawsze jest wrogiem ducha wolności – bo zamiast budować wolność, wprowadza przymus. Ci, którzy najgłośniej wołają o wolność, wymierzają ją tylko swoim przeciwnikom.
Dla równowagi przypomnijmy inną historię. W 1999 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski miał nieszczęśliwy incydent podczas uroczystości w Katyniu – wyglądał na pijanego. Wybuchł skandal, publicyści grzmieli, prezydent przepraszał. Nikt jednak nie finansował za publiczne pieniądze książki, która nazwałaby go „alkoholikiem”. Nie wzywano do likwidacji urzędu, nie nawoływano do linczu. Dlaczego? Bo istniał jeszcze minimalny poziom szacunku dla instytucji. Można prezydenta krytykować, można go nawet ośmieszać, ale nie dehumanizować.
Dziś ta granica zanika. Wielu uważa, że jeśli prezydent nie jest „nasz”, to można go publicznie wyzywać, a publiczne pieniądze można wydawać na jego obrażanie. To prowadzi wprost do zniszczenia ciągłości urzędu – a więc filaru demokratycznego państwa. Bez ciągłości nie ma stabilności, bez stabilności – prawa przestają być czymś więcej niż ozdobą.
Po tej długiej, lecz koniecznej wycieczce po absurdach naszych czasów pora na wnioski. Oto kilka postulatów, które powinny nas połączyć ponad podziałami:
Rozliczajmy wydatki publiczne. Pieniądze podatników nie mogą finansować nienawiści ani kontrowersji. Dotacje powinny trafiać do projektów, które budują kulturę, a nie ją niszczą.
Szanujmy urząd prezydenta. Bez względu na to, kto go piastuje. Krytykujmy decyzje, żartujmy, oceniajmy – ale nie lżmy i nie dehumanizujmy.
Nie pozwólmy na ideologiczne formatowanie młodych. Edukacja ma rozwijać myślenie, a nie kształtować jedyną słuszną postawę. Programy ministerialne powinny wspierać nauczycieli, a nie zastępować ich centralnym zarządzaniem.
Wykażmy zero tolerancji dla hipokryzji. Jeśli prawo penalizuje znieważanie prezydenta, to konsekwentnie powinno być egzekwowane wobec każdego. Nie może być tak, że jednych karzemy, a innych premiujemy grantami.
Pamiętajmy, że walka z autorytetami nie daje wolności. Rewolucja antykultury niszczy, ale nie buduje. Zanim rzucimy się z nożem na tradycję, zapytajmy, co będzie w zamian.
Szukajmy szacunku ponad podziałami. Jeśli lewicowy polityk broni prezydenta, a prawicowy potępia antykulturę, to znaczy, że można znaleźć wspólny język. Dbajmy o to, by różnić się pięknie, a nie pogardliwie.
Kończę ten wpis z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone. Potrzebujemy odważnych ludzi, którzy powiedzą dość marnotrawstwu, hipokryzji i pogardzie. Potrzebujemy przywrócić powagę urzędom i zasady moralne w życiu publicznym. Miejmy odwagę upominać się o wolność i kulturę, zanim pochłonie nas walec antykultury.