Nie wolno się zgadzać na kłamstwo

Być może dla niektórych zaskoczeniem okaże się rozpoczęcie refleksji nad myślą błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki od ukazania ateistycznych korzeni marksizmu i unaocznienia procesu ateizacji społeczeństwa, który rozgrywał się pod płaszczykiem tzw. „poprawności politycznej” w czasach Polski Ludowej. A jednak, właśnie tam, w duchowym eksperymencie człowieka, który zapragnął być bogiem, należy szukać źródeł dzisiejszej cywilizacyjnej choroby.

Marksizm nigdy nie był wyłącznie doktryną ekonomiczną — był projektem antropologicznym. Ideologicznym planem przebudowy świata w oparciu o kłamstwo, które głosiło, że człowiek może być wolny dopiero wtedy, gdy odrzuci Boga. To była nowa religia, z własnym dogmatem, rytuałem i kapłanami. Religia bez Boga, ale z wiarą w człowieka absolutnego.

W ramach obowiązującej w PRL „poprawności politycznej” w karby zaplanowanej na szeroką skalę ateizacji ujęto nie tylko miliony ludzkich sumień, ale przede wszystkim Kościół – ten sam, który od czasów Mieszka I kształtował duchową i moralną tkankę narodu.

Zainstalowana przez sowieckich ateistów aparatura bezpieczeństwa robiła wszystko, by za pomocą propagandy uczynić Boga i Kościół wielkimi nieobecnymi w przestrzeni publicznej, politycznej i kulturalnej. Nie chodziło już tylko o fizyczne prześladowanie – chodziło o zmianę świadomości, o stworzenie nowego człowieka, który przestanie pytać o sens, sumienie i zbawienie.

Paradoksem historii jest to, że komuniści, niszcząc Kościół, kierowali się zasadą, którą znali doskonale z Ewangelii: „Uderzcie pasterza, a rozproszą się owce” (Mt 26,31). Uderzenie w Kościół miało dwa szczytowe momenty: uwięzienie prymasa Stefana Wyszyńskiego i zamordowanie kapelana Solidarności – ks. Jerzego Popiełuszki. W obu przypadkach celem nie była tylko osoba duchownego, lecz sam fundament chrześcijańskiej tożsamości narodu.

Ideologia marksistowska głosiła, że religia to „opium dla narodu”. Lenin, interpretując te słowa Marksa, wzywał do „walki z religią” jako z jednym z głównych wrogów rewolucji. Religia – w jego rozumieniu – była uciskiem duchowym, gorzałką dla mas, które w modlitwie szukają pocieszenia, zamiast rewolucji. „Marksista – pisał Lenin – winien być materialistą, czyli wrogiem religii.” I dodawał: „Socjalizm to moja religia.” To z takiego myślenia zrodziła się doktryna, która – w imię wolności – zniewalała człowieka bardziej niż jakikolwiek system w dziejach.

Rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew, dawny zwolennik marksizmu, szybko zrozumiał, że rewolucja, która miała przynieść wyzwolenie, przyniosła duchową niewolę. Zauważył, że w marksizmie człowiek zostaje pozbawiony duszy, a dobro zaczyna być realizowane przez zło. Pisał: „Komunista nie może żyć bez wroga. Jeśli wroga nie ma – trzeba go wymyślić.” W Polsce tym wrogiem stał się Kościół. Nie dlatego, że był opozycyjny, ale dlatego, że głosił prawdę o człowieku – o jego duszy, wolności i moralnej godności.

W 1962 roku powołano w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Departament IV, który miał zajmować się „walką z wywrotową działalnością Kościołów”. W 1973 roku utworzono specjalną Grupę „D” – zakonspirowaną komórkę do zadań dezintegracyjnych. Jej członkowie, jak Piotrowski, Pękala czy Chmielewski, byli dziećmi systemu, wychowanymi w przekonaniu, że Polska Ludowa jest najwyższą formą cywilizacji. W imię tego przekonania rozpoczęli demontaż Kościoła.

W grudniu 1983 roku zorganizowano w Akademii Spraw Wewnętrznych konferencję zatytułowaną „Zagrożenia ideologiczno-polityczne wynikające z działalności kleru”. Wśród słuchaczy byli późniejsi oprawcy ks. Jerzego. Płk Pietruszka mówił wówczas: „Trzeba ograniczać wpływ Kościoła, zmniejszać jego zasięg społeczny.” To był program – program duchowej eksterminacji.

Właśnie w takim świecie rodziła się teologia ks. Jerzego Popiełuszki – teologia prawdy w czasach kłamstwa.
Jego kazania nie były polityką. Były duchową terapią narodu. „Kazania moje – mówił – nie są skierowane przeciwko komuś. Skierowane są przeciw kłamstwu, niesprawiedliwości, poniewieraniu godności człowieka. Walczę z systemem zła, a nie z człowiekiem.” To jedno zdanie jest streszczeniem jego całego życia i męczeństwa.

Ks. Jerzy wyrastał z duchowości kardynała Stefana Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II. W jego słowach słychać echo nauczania Piusa XI, który w encyklice Divini Redemptoris pisał, że komunizm jest „zły w samej swej istocie” i „nie może być sprzymierzeńcem chrześcijaństwa”. Popiełuszko miał tę samą jasność diagnozy: „Jak możesz szczerze pojednać się ze swoim sumieniem, jeśli w jednej kieszeni nosisz różaniec, a w drugiej legitymację partyjną?” Nie był politykiem. Był kapłanem sumienia, człowiekiem, który wbrew całemu systemowi mówił to, co każdy czuł, ale nie miał odwagi powiedzieć głośno.

W jego teologii najważniejsze były trzy słowa: prawda, miłość, wolność. W czasach, gdy kłamstwo stało się cnotą, a milczenie – warunkiem kariery, Popiełuszko głosił, że prawda ma wymiar duchowy i wieczny. „Prawda – mówił – nie tylko wyzwala człowieka, ale ma rysy nieśmiertelności. Kłamstwo potrafi jedynie ginąć szybką śmiercią.” Nie potępiał ludzi, ale system zła, który niszczył ich od środka. Jego broń była duchowa: różaniec, Ewangelia i miłość, która nie była uczuciem, ale decyzją.

Dziś, czterdzieści lat po jego męczeństwie, słowa ks. Jerzego brzmią z przerażającą aktualnością. Bo nowy komunizm przyszedł w innym przebraniu. Już nie w czerwonym sztandarze, ale w tęczowej fladze. Już nie z karabinem, ale z grantem. Już nie w imię rewolucji klasowej, ale w imię „inkluzywności” i „równości płci”. Tamten system uczył, że człowiek ma być „wolny od Boga”. Dzisiejszy – że Bóg ma być „wolny od człowieka”. Tamten niszczył duszę przemocą. Dzisiejszy – kłamstwem o miłości, które relatywizuje wszystko, łącznie z Ewangelią.

Ideologia gender, która neguje istnienie natury ludzkiej, jest duchową kontynuacją marksizmu. W miejsce Boga wstawia płeć, w miejsce duszy – ciało, w miejsce prawdy – emocję. To powrót do Engelsa, który już w XIX wieku twierdził, że „pierwszym antagonizmem w historii był antagonizm między kobietą a mężczyzną w monogamicznym małżeństwie”. Dziś to samo kłamstwo ubiera się w język nauki i psychologii. Dzieciom wmawia się, że płeć jest wyborem, a rodzina – konstruktem społecznym.
Za pieniądze chrześcijańskich podatników drukuje się podręczniki, które uczą, że można „wybrać” swoją tożsamość. To ateizacja nowego typu – cicha, przemyślna, pozbawiona krwi, ale śmiertelna dla duszy.

Ksiądz Jerzy widział, że taki proces prowadzi do zaniku człowieczeństwa. „Człowiek – powtarzał – przerasta wszystko, co istnieje na świecie, oprócz Boga.” I dlatego właśnie dzisiaj, gdy w Europie znów próbuje się stworzyć „nowego człowieka”, słowa księdza Popiełuszki stają się oskarżeniem wobec nas wszystkich. Bo kiedy milczymy wobec kłamstwa, stajemy się jego współautorami.

W swoim duchowym testamencie ks. Jerzy mówił:

„Trzeba troszczyć się o cnotę męstwa. Cnota męstwa jest przezwyciężeniem ludzkiej słabości, zwłaszcza lęku i strachu. Bać się trzeba tylko zdrady Chrystusa za parę srebrników jałowego spokoju.”

Dziś te słowa są bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Bo prawda nadal kosztuje. Nadal wymaga odwagi. Nadal oznacza samotność. Ale tylko ona wyzwala. Bo – jak mówił błogosławiony kapłan – „za prawdę się płaci, tylko plewy nic nie kosztują.”

W epoce, w której zło ubiera się w język dobra, a kłamstwo w kostium miłości, jego świadectwo staje się duchowym krzykiem naszych czasów. To, co głosił w latach osiemdziesiątych, dziś brzmi jak proroctwo: nie wolno się zgadzać na kłamstwo.
Bo od kłamstwa zaczyna się każda niewola.

A prawda – choć zawsze ma twarz ofiary – ostatecznie zwycięża.