„Droga przed nami nie jest ani łatwa, ani oczywista. Ale trzeba ją przebyć i tak się stanie!”. Tymi słowami kończy się wypracowany przez włoskich komunistów, Altiera Spinellego, Ernesta Rossiego i Eugenia Colorniego, „Manifest z Ventotene”, który legł u podstaw stworzenia koncepcji europejskiego państwa ponadnarodowego. Oczywiście znoszeniu podziału Europy na państwa narodowe towarzyszyć musi obowiązkowa dawka „mniejszego czy większego stopnia wdrażania socjalizmu” („Manifest z Ventotene”).
Nie dziw się faktem, że w imię rewolucji kulturowej (mniejszego czy większego stopnia wdrażania socjalizmu), podejmuje się walkę z symbolami religijnymi i narodowymi w wielu miejscach Europy i świata. Jeżeli przeanalizujemy chociażby kilka faktów związanych z walką z symbolami cywilizacji zachodniej, z walką z symbolami religijnymi, to zobaczymy w jaki sposób świat coraz bardziej pogrąża się w „lewicowej dyktaturze” relatywizując wszystko to, co związane z naszą cywilizacją i kulturą.
Przypomnę jak to cztery lata temu podczas demonstracji w Richmond, amerykańskim stanie Virginia, demonstranci zniszczyli rzeźbę Krzysztofa Kolumba. Zanim Kolumb został zrzucony z cokołu na ziemię, oblano jego figurę farbą i napisano na cokole: „Kolumb reprezentuje ludobójstwo”. Tyle jeżeli chodzi o USA. Wracamy na moment na nasz kontynent, a konkretnie do dokonanej podczas otwarcia Igrzysk w Paryżu profanacji i obrazy uczuć religijnych katolików. Od wielu lat aplikowano w sport, a we Francji – kolebki rewolucji antykatolickiej – zaserwowano wyższy level marksizmu kulturowego w jego genderowej odmianie. W ramach nowej, postępowej rzeczywistości w sporcie w duchu marksistowskim oklaskuje się walkę bokserską między kobietą a mężczyzną, który deklaruje się jako płeć piękna. To na serio wielki postęp. No cóż, damski bokser w dawnych czasach, powiedzmy tradycyjnego ujmowania rzeczywistości, zostałby nieco poobijany po mordzie za bicie kobiety. A dziś, bicie po twarzy kobiety przez mężczyznę stanowi część rzeczywistości sportowej.
Wracając w naszej podróży olimpijskiej z Francji nawiążę do idei stawiania pomników u naszych zachodnich sąsiadów zza za Odry. Kilka lat temu w Gelsenkirchen w Nadrenii Północnej-Westfalii odsłonięto pomnik Włodzimierza Lenina. Szefowa Marksistowsko – Leninowskiej Partii Niemiec, Gabi Fechtner, przy okazji przemówienia nie omieszkała stwierdzić, że: „Skończył się już czas pomników rasistów, antysemitów, faszystów, antykomunistów i innych reliktów przeszłości”. Chociaż była to inicjatywa partyjna, zorganizowana przez Marksistowsko-Leninowską Partię Niemiec, to jednak skandalem napawa fakt, że: „Jeden z największych ludobójców w dziejach ludzkości, jest honorowany w demokratycznym, cywilizowanym kraju pomnikiem”.
Widzimy jak drastycznie przyspieszył inspirowany marksizmem kulturowym nowy, wspaniały, komunistyczny ład. Aż boję się pomyśleć, co by się stało, gdyby pomnik Lenina, skończył identycznie jak monument Kolumba w USA? Kiedy do świadomości „wyznawców” komunizmu przebije się fakt, że „Lenin reprezentuje ludobójstwo”. I jeszcze jeden przykład na rozwijanie się idei komunistycznej w Niemczech. Kilka lat temu w Trewirze, miały miejsce uroczystości upamiętniające 200. rocznicę urodzin Karola Marksa. Kulminacyjnym punktem obchodów rocznicowych było odsłonięcie monumentalnego pomnika kluczowego ideologa komunizmu, bądź co bądź w jego rodzinnym mieście. Pomnik podarowały Niemcom władze w Pekinie. Wzniesienie monumentu Marksa ważącego niemal 2,5 tony, stanowiło wstęp do preludium, które stanowiło wystąpienie w protestanckiej Bazylice Konstantyna w Trewirze, Jeana-Claude’a Junckera.
Widzimy komu w Europie należy stawiać pomniki, a kogo w imię rewolucji kulturowej należy obalać z cokołów. Już dosyć dawno Antonio Gramsci w swoich „Zeszytach filozoficznych” nakreślił trwającemu obecnie świat „marszowi przez instytucje” marszrutę. Ten włoski komunista mówił jasno: „Towarzysz Lenin uczy nas, że aby pokonać naszego wroga klasowego, który jest silny, bo ma wiele środków i rezerw do dyspozycji, musimy wykorzystać każdą szczelinę w jego systemie i musimy wykorzystać każdego możliwego sojusznika, nawet jeśli jest niepewny, niezdecydowany lub tymczasowy”.
Nie bez echa pozostała również sprawa słynnej fotografii przy pomniku Karola Marksa, którą przy okazji 200-lecia urodzin Karola Marksa, zrobił sobie kardynał kardynał Reinhard Marx. Przypomnę, że niemiecki purpurat i jeden z najbliższych współpracowników papieża Franciszka, dość dawno temu wspominał publicznie tym, że z niezwykłym pietyzmem odnosił się do twórcy „Kapitału”. W jednym z wywiadów stwierdził wprost, że „Manifest komunistyczny” Karola Marksa nie tylko „zrobił na nim wrażenie”, ale posiada niesamowite walory językowe. Przypomnę, że tekst tego dzieła zawiera postulat zniesienia instytucji rodziny. Pomijając już zamiłowanie kardynała do „Manifestu” i piania z zachwytu nad jego walorami językowymi, to jednak widok purpurata fotografującego się na tle pomnika podarowanego przez komunistyczne władze Chin, wygląda bardzo słabo.
Chrześcijanin, katolik, kapłan, biskup, kardynał inspirujący się pismami Marksa, ojca ideologii, która przyniosła światu miliony ofiar, to po prostu czysta hipokryzja. Nic dziwnego, że komentatorzy życia religijnego w Niemczech po licznych ekscesach kardynała Marxa sugerowali wiernym, że może czas opuścić Kościół katolicki zarządzany w taki sposób. Może nadszedł czas płacenia na tik rodzaj instytucji i jej reprezentantów podatki. W encyklice św. Piusa X „Pascendi dominici gregis” (1907) papież znajdujemy wiele cennych przestróg. Między innymi takę, że: „Zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele”. Papież Pius X, w kontekście tych ludzi mówił wprost, bez owijania, wyraźnie i zasadniczo: „Ukrywają się oni – że tak powiemy – w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni”.