Miłość w czasach egoizmu

📌 „Mówisz, że mnie kochasz…” – a ja się boję, bo widzę, co zrobiono z miłością w imię postępu.
(Krajobraz piękny. Ale pytanie brzmi: czy ktoś zostaje, gdy zaczyna padać?)

„Mówisz, że kochasz deszcz, a rozkładasz parasolkę, gdy zaczyna padać.
Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna świecić.
Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno, gdy zaczyna wiać.
Właśnie dlatego boję się, kiedy mówisz, że mnie kochasz.”

— William Shakespeare

Dziś wszyscy mówią o miłości. W filmach, piosenkach, postach na Instagramie. Ale nikt nie uczy, jak kochać naprawdę. Miłość stała się sloganem, gadżetem emocjonalnym, pustym hasłem. Czymś, co ma poprawiać samopoczucie, nie zobowiązywać.

I nie jest to przypadek. To owoc konkretnego projektu. Kulturowego. Ideologicznego. Filozoficznego.

Z miłości do rewolucji, czyli uczeń Marksa zabiera głos

Uczeń Marksa – mówimy oczywiście o Erichu Frommie – pisał, że nie da się naprawdę kochać, jeśli najpierw nie „pozna się” drugiego człowieka. Ale zamiast dojrzałej miłości, proponował wizję uczucia wyzwolonego z wszelkich form zobowiązania. Troska i odpowiedzialność? Owszem – ale niezobowiązująca. Miłość? Tak – ale jako akt, nie rzeczywistość. Małżeństwo? „Przyjacielska wspólnota posiadaczy” – tak pisał. Dwa egoizmy, które chwilowo grają do tej samej bramki. A potem? Wolność. Przygoda. Rozwód jako wyraz samoświadomości.

Ten sposób myślenia – z pozoru wyzwalający – doprowadził nas do punktu, w którym słowo „kocham” nic nie znaczy. Bo niczego nie kosztuje.

I właśnie dlatego boimy się, gdy ktoś mówi, że nas kocha. Bo za często znaczy to tylko: „potrzebuję cię, dopóki mnie spełniasz”.

„Miłość jest dzieckiem wolności”? Brzmi pięknie. Ale to tylko marketing duszy.

Wielu powtarza dziś jak mantrę: „miłość jest dzieckiem wolności”. Tyle że wolność, której nie towarzyszy prawda i odpowiedzialność, prowadzi nie do miłości, ale do jej karykatury. Miłość to nie anarchia uczuć. Miłość to porządek duszy.

Nie znajdziesz prawdziwej miłości tam, gdzie nie ma zgody na ofiarę. Gdzie nie ma wierności. Gdzie nie ma codziennego trwania mimo wszystko. Miłość to nie chwilowe wzruszenie. To decyzja, która nie poddaje się emocjonalnej pogodzie. To bycie obok, gdy drugi milczy, płacze, zawodzi. To parasol trzymany razem, gdy pada – nawet wtedy, gdy jest dziurawy.

Miłość bez zobowiązania to jak ogień bez ciepła

Niech ci nie wmówią, że związek to pułapka. Że wierność to archaizm. Że rodzina to tylko „umowa między dwojgiem dorosłych ludzi”. To nie prawda – to program. Zbudowany na ideologicznym fundamencie, który ma jeden cel: zniszczyć wspólnotę, rozbić rodzinę, odebrać sens słowu „na zawsze”.

I właśnie dlatego, dziś bardziej niż kiedykolwiek, potrzebujemy głosu sumienia. Potrzebujemy przypomnienia, że:

„Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi.”
— Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński

Nie jesteś tylko za siebie. Jesteś odpowiedzialny za drugiego – zwłaszcza wtedy, gdy powiedziałeś: „kocham”.

Miłość nie jest dla słabych. Ale jest jedyną siłą, która naprawdę buduje świat.

 I pamiętaj – jeśli ktoś mówi, że kocha, ale zawsze pierwszy zamyka okno, rozkłada parasol i ucieka do cienia – to nie kocha. Kocha komfort. Nie ciebie.