Kiedy tolerancja zamienia się w knebel

Żyjemy w czasach, w których można mówić wszystko — byleby nie mówić prawdy. Byleby nie mówić o wartościach. Byleby nie przypominać, że Bóg nie jest opinią, tylko rzeczywistością. Słowo „tolerancja”, które kiedyś oznaczało szacunek i otwartość, dziś coraz częściej staje się narzędziem przemocy psychicznej. Nie brutalnej, nie widocznej na pierwszy rzut oka, ale skutecznej. Tolerancji, która mówi: „możesz mówić, co chcesz” – i w tym samym momencie wciska ci knebel w usta. W tej rzeczywistości wolno być kimkolwiek – byleby nie być sobą. Można mieć każdą tożsamość – byleby nie mieć własnego sumienia. Można kochać wszystko – byleby nie prawdę.

Nie jestem politykiem. Nie wchodzę w partyjne gry. Jestem człowiekiem, który czuje, że cisza stała się nową formą współudziału w kłamstwie. Bo milczenie wobec fałszu jest przyzwoleniem. Współczesny świat próbuje zbudować nowy porządek, w którym wiara ma być prywatna, sumienie – elastyczne, a prawda – względna. Zmieniono znaczenie słów. Miłość przestała być wyborem dobra, stała się emocją. Wolność przestała oznaczać odpowiedzialność, stała się kaprysem. A tolerancja przestała oznaczać szacunek, stała się bronią przeciwko tym, którzy wierzą, że istnieje Dobro i Zło.

To nie są teorie. To codzienność. Widzimy, jak świat, który krzyczy o wolności, karze tych, którzy są naprawdę wolni. Widzimy, jak w imię postępu odbiera się prawo do bycia wierzącym. Widzimy, jak Kościół, który przypomina, że prawda istnieje obiektywnie, staje się celem ataków, drwin i manipulacji. Nie trzeba dziś wieszać ludzi na krzyżach, wystarczy ośmieszyć ich w internecie. Nie trzeba zamykać świątyń, wystarczy oduczyć ludzi wstydu za wiarę. Nie trzeba zakazywać Ewangelii – wystarczy wmówić, że jest „nietolerancyjna”.

W świecie, który coraz głośniej krzyczy o równości, paradoksalnie coraz mniej ludzi może mówić to, co myśli. Można mówić o wszystkim – byleby nie o Bogu. Można mieć dowolne poglądy – byleby nie były zakorzenione w Dekalogu. Można wierzyć w cokolwiek – byleby nie w Chrystusa. W imię równości wyklucza się wiarę, w imię wolności knebluje sumienia, w imię miłości usuwa prawdę. To właśnie nowoczesna forma prześladowania – elegancka, miękka, ubrana w piękne hasła, ale prowadząca do tego samego: do milczenia człowieka sumienia.

Nieprzypadkowo o tym mówię właśnie teraz. Niedawno wzięto mnie za głos w panelu „Chrystianofobia jako zagrożenie dla wolności religijnej i bezpieczeństwa społecznego”, podczas konwencji „Myśląc Polska”. To było spotkanie, na którym oprócz polityków głos zabierali ludzie Kościoła, nauki i organizacji społecznych – ci, którzy na co dzień widzą, jak chrześcijanie stają się obywatelami drugiej kategorii w świecie, który nauczył się gardzić tym, co święte. Powiedziałem wtedy coś, co wzbudziło poruszenie: „Tu nie chodzi o tolerancję – chodzi o kontrolę. O to, by Kościół mówił to, co świat chce usłyszeć.” I widzę, że te słowa z każdym dniem nabierają coraz większej aktualności.

Świat nie chce Kościoła, który naucza. Chce Kościoła, który przeprasza. Nie chce wierzących, którzy mają kręgosłup. Chce takich, którzy potrafią go zgiąć w imię „dialogu”. Nie chce ludzi sumienia. Chce ludzi, którzy będą myśleć według schematu, jaki zaprojektuje system. I to właśnie dlatego chrystianofobia nie jest już zjawiskiem marginalnym – jest elementem nowej kultury, w której Bóg ma zniknąć z przestrzeni publicznej, a ludzie wierzący mają milczeć, by nie „urazić” tych, którzy urazić się lubią.

Nie chodzi o wojnę religijną. Chodzi o prawdę. Bo świat bez prawdy staje się światem bez sumienia. Społeczeństwo, które rezygnuje z wartości, nie jest postępowe – jest pogubione. Nie chcę świata, w którym Bóg jest tylko dekoracją, a człowiek – produktem. Chcę świata, w którym człowiek ma odwagę pytać, co jest dobre, a co złe, i potrafi bronić tego, co święte. Bo tylko wtedy słowo „wolność” ma sens.

Dziś tolerancja stała się kneblem. Ale nie musi nim być. Wystarczy, że ludzie przestaną się bać mówić. Wystarczy, że zrozumiemy, iż prawda nie potrzebuje zgody świata, by istnieć. Ona istnieje sama z siebie – i tylko od nas zależy, czy będziemy jej świadkami, czy ofiarami milczenia. W czasach, gdy świat uczy, że „spokój to cnota”, warto przypomnieć: spokój za cenę prawdy to tchórzostwo. A cisza w obliczu kłamstwa – to współudział.

 

Dlatego piszę ten tekst nie jako polityk, lecz jako człowiek, który wierzy, że słowo może jeszcze coś zmienić. Bo jeśli dziś nie będziemy mówić o prawdzie, jutro obudzimy się w świecie, w którym prawda będzie przestępstwem. Nie piszę, by kogokolwiek przekonywać. Piszę, by przypomnieć, że chrześcijaństwo nie jest stylem życia, ale świadectwem. A świadectwo zawsze boli.

Bo kiedy tolerancja zamienia się w knebel, prawda zaczyna mówić szeptem. Ale szept prawdy ma większą moc niż cały hałas świata.