Żyjemy w epoce, w której zatruto nie tylko język, ale i samo myślenie.
To nie jest już świat błędów – to świat celowo zaprogramowanego chaosu, w którym kłamstwo udaje empatię, a głupota – wrażliwość. W epoce, w której słowa zostały uwięzione w laboratoriach ideologii, trudno jeszcze rozpoznać, gdzie kończy się dobro, a zaczyna jego karykatura.
Miłość sprowadzono do emocji, do biochemii, do pożądania zapakowanego w slogan o wolności.
Odwagę przemieniono w krzyk – głośny, ale pusty, niezdolny niczego obronić.
Myślenie przestało być drogą do prawdy. Stało się narzędziem manipulacji, socjotechnicznym trikiem, którym zarządza się emocjami tłumu.
To nie przypadek. To projekt. Proces, który trwa od dekad – starannie zaplanowany przez tych, którzy wiedzą, że aby zniszczyć cywilizację, nie trzeba jej bombardować. Wystarczy zatruć pojęcia.
Kiedy Karol Marks pisał o „zniesieniu rodziny”, wiedział, że nie może tego zrobić otwarcie. Wiedział, że rodzina jest za silna, by ją zburzyć siłą – trzeba ją rozpuścić w języku.
Fryderyk Engels zrozumiał, że człowieka można uformować nie przez przymus, ale przez słowa.
Wilhelm Reich nauczył się, że żeby zniszczyć wiarę, trzeba uderzyć w wstyd, w czystość, w ludzkie sumienie – wprowadzić erotyzm tam, gdzie kiedyś mieszkała świętość.
Herbert Marcuse w „Erosie i cywilizacji” dał światu nową religię: rewolucję przyjemności.
A Lenin, uczeń tamtej szkoły, wiedział już doskonale – wystarczy wychować pokolenie, które nie będzie rozumiało, co znaczy prawda.
Bo kiedy zatrujesz pojęcia, człowiek nie zauważy, że świat wokół niego się wali.
Kiedy nazwiesz egoizm miłością, pychę odwagą, a nienawiść – tolerancją, nikt nie będzie protestował.
Przeciwnie – będą klaskać.
I właśnie to się dzieje.
Żyjemy w epoce, w której człowiek – istota rozumna – zamienił rozum na emocję.
Nie pyta już: „czy to prawda?”, tylko: „czy to mi się podoba?”.
Nie szuka sensu, tylko komfortu.
Nie rozróżnia już między miłością a pożądaniem, między odwagą a prowokacją, między wolnością a anarchią.
Cywilizacja Zachodu – dziecko chrześcijaństwa i greckiego logosu – zapomniała, że myślenie to forma modlitwy.
Że rozum jest darem, który prowadzi do Prawdy, nie do relatywizmu.
Zamiast wychowywać człowieka do prawdy, wychowuje się go dziś do tego, by dobrze się czuł – nawet wtedy, gdy tonie w kłamstwie.
To nie jest już błąd kultury. To choroba cywilizacji.
Prawda jednak nie znika tylko dlatego, że przestano o niej mówić.
Prawda trwa. Cicha, ale niezniszczalna.
I ma swoje imiona.
To cztery imiona Prawdy, które nie dają się sfałszować.
Bo tam, gdzie prawdziwa miłość, tam nie ma egoizmu.
Tam, gdzie odwaga, tam nie ma krzyku.
Tam, gdzie wierność, tam nie ma kalkulacji.
A tam, gdzie ofiara – tam jest sens, którego świat już nie rozumie.
Każde z tych imion jest jak czyste źródło w świecie zatrutych rzek.
To one ratują człowieka przed duchową śmiercią.
Dziś słowo miłość jest nadużywane jak nigdy wcześniej.
W reklamach, w piosenkach, w polityce – wszędzie miłość, ale bez krzyża.
Świat mówi: „kochaj siebie”, ale zapomina dodać: „i umrzyj dla drugiego”.
Miłość bez ofiary nie istnieje. Jest tylko uczuciem, które mija jak moda.
Miłość to nie emocja – to decyzja.
To wybór dobra drugiego człowieka, nawet wtedy, gdy nie przynosi to korzyści.
To zdolność powiedzenia „nie” sobie samemu, gdy prawda tego wymaga.
Miłość, która trwa mimo wszystko, jest jak tlen dla duszy.
To pierwszy i najczystszy język Boga.
Odwaga nie polega na tym, że się nie boisz.
Odwaga polega na tym, że idziesz dalej, choć się boisz.
Nie jest głośna, nie potrzebuje tłumu, nie ma konta na Instagramie.
Odwaga to milczące „tak” wypowiedziane tam, gdzie świat oczekuje milczenia.
Dziś odwagę zastąpiono agresją.
Zamiast heroizmu – bunt bez sensu.
Zamiast świadectwa – posty z hasztagiem „#prawda”.
Ale prawdziwa odwaga rodzi się w ciszy, w samotności, w momencie, gdy trzeba zapłacić cenę.
To odwaga bł. Stanisława Kostki, który poszedł do Rzymu, choć świat śmiał się z jego marzeń.
To odwaga tych, którzy potrafią powiedzieć: „nie zgadzam się”, nawet jeśli zostaną sami.
Wierność to cnota, której nienawidzi współczesność.
Bo wierność wiąże, zobowiązuje, wymaga.
A my żyjemy w epoce nieustannych „aktualizacji”.
Ludzie aktualizują swoje przekonania jak aplikacje w telefonie.
Dziś wierzą w jedno, jutro w coś innego.
Wierność to trwanie przy prawdzie wtedy, gdy przestaje być opłacalna.
To pamięć o wartościach, których nie można zmienić, nawet jeśli wszyscy już o nich zapomnieli.
Wierność to kręgosłup, który nie ugina się pod naciskiem mody.
Świat, który zatracił zdolność składania ofiary, nie potrafi już kochać.
Nie potrafi być wierny, bo nie chce cierpieć.
Nie potrafi być odważny, bo nie chce ryzykować.
Ofiara jest dowodem, że człowiek jeszcze potrafi dawać, a nie tylko brać.
To najczystszy akt wolności – rezygnacja z siebie w imię większego dobra.
Bez ofiary wszystko jest powierzchowne: miłość, wiara, patriotyzm, przyjaźń.
Ofiara to jedyne słowo, którego nie da się sfałszować, bo zawsze kosztuje.
W epoce zatrutego myślenia, myśleć staje się aktem odwagi. Bo kto dziś myśli samodzielnie, ten już jest podejrzany. Świat nie lubi ludzi, którzy zadają pytania. Woli tych, którzy powtarzają slogany. Ale właśnie dlatego trzeba myśleć. Nie po to, żeby mieć rację. Po to, żeby nie umrzeć jako ktoś, kto pozwolił, by jego dusza została uśpiona.
„Imiona prawdy w epoce zatrutego myślenia” to nie jest felieton o filozofii. To manifest człowieczeństwa.
Bo dopóki człowiek potrafi kochać, być wierny, mieć odwagę i zdolność ofiary – dopóty nie przegrał z kłamstwem. Prawda nie potrzebuje większości. Prawda potrzebuje świadków.
A jeśli dziś odważysz się myśleć, kochać, trwać i dawać –
to znaczy, że jeszcze nie wszedłeś w teatr zatrutego myślenia.
Bo miłość, odwaga, wierność i ofiara – to wciąż imiona prawdy,
której świat nie zdoła zabić.