Miarodajny dialog wyrasta z pewnego założenia, które musi być przyjęte wyraźnie lub milcząco, przez obydwie strony. Warto już na początku naszej podróży po obszarze dialogu przypomnieć kluczową dla niego prawdę, którą niezwykle trafnie wyraził ks. prof. J. Tischner: „Ani ja, ani ty nie jesteśmy w stanie poznać prawdy o sobie, jeśli pozostaniemy w oddaleniu od siebie, zamknięci w ścianach naszych lęków”. W kontekście tych słów małżonkowie powinni zdać sobie sprawę z tego, że na własne doświadczenie małżeńskie spojrzeć należy z różnych perspektyw. Mówiąc bardziej obrazowo: „ja twoimi, a ty moimi oczami, musimy porównać w rozmowie nasze widoki i dopiero w ten sposób jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to z nami naprawdę jest”.
Dopóki każdy spoglądamy na siebie wyłącznie z własnej perspektywy, wówczas poznajemy jedynie część prawdy. Wówczas w patrzeniu na drugą osobę uwzględniam jedynie to, co sam dostrzegam i co sam wydedukuję. Można więc powiedzieć, że człowiek ulega nie tylko pewnemu subiektywizmowi, ale również „częściowemu złudzeniu”. Jednak to zawsze pełna prawda stanowi owoc obopólnego doświadczenia. Obopólna wymiana poglądów jest miarodajnym owocem wymiany własnych punktów widzenia danej rzeczywistości. W jej perspektywie kreuje się rzetelny dialog, rozumiany „nie tylko jako sposób zachowania się ludzi, ale jako konieczny środek osiągnięcia prawdy”.
To właśnie dialog przekonuje nas o tym, że: „ludzie wyszli z kryjówek, zbliżyli się do siebie, rozpoczęli wymianę zdań”. W „Etyce solidarności” autorstwa ks. prof. J. Tischnera, znajdujemy kluczowy dla właściwego rozumienia dialogu postulat. Ten krakowski myśliciel podkreślał, że: „pierwszym warunkiem dialogu jest zdolność do wczuwania się”. Oczywiście w tej materii nie chodzi o jakąś formę współczucia, czy robienia dobrej miny do złej gry, czy też przeczekanie aż współrozmówcy wyczerpią się argumenty, by przejść do słownej ofensywy. To nie jest dialog. Bardziej parodia dialogu, ponieważ w szczerej konwersacji chodzi zawsze o uznanie tego, że ten drugi „ze swego punktu widzenia zawsze ma trochę racji”. Żeby w ogóle mówić o dialogu należy uświadomić sobie, że w tej materii potrzeba dwóch rzeczy: „najpierw uszu, potem ust. Najpierw słuchamy, potem mówimy”. Taka postawa przekonuje nas o tym, że człowiek autentycznie ceniący prawdę, musi pokonywać w sobie wiele przeszkód zanim rozpocznie autentyczną konwersację. Musi wyćwiczyć się w cierpliwości, przezwyciężyć lęk, usunąć wszelkie formy uprzedzenia, „ale również wynaleźć taki język, który dla obu stron znaczy to samo”.
Dlatego uciekanie od współmałżonka w „ciche dni” lub pozorowany „święty spokój”, stanowi nic innego, jak zerwanie dialogu. Taka postawa zawsze służy destrukcji i dąży do wznoszenia murów odgradzających nas od siebie nawzajem. Z biegiem czasu i samo odgrodzenie się od osoby nie wystarczy. Chociaż żyjemy ufortyfikowani w murach domu, w którym co chwila doświadczamy siebie nawzajem, chociaż siadamy przy wspólnym stole, czy na kanapie, to jednak przy każdej okazji zamiast dialogu „zapada niezręczna cisza”.
Mimo wszystko intuicyjnie przeczuwamy, że potrzebujemy wyjść poza obszar stworzonego getta , by nawiązać relacje. W związku z tym podczas otwierania szczelnych bram naszych serc, wprowadzamy w obieg podstawowe zwroty typu: „gdzie jest pilot?”, „wyrzuć śmieci”, „rachunki trzeba opłacić”, czy „odprowadź dzieci do szkoły”. Te okoliczności przekonują nas o tym, czy nadal jesteśmy szczelnie zamknięci na drugą osobę, czy też nie. Z biegiem czasu przekonujemy się o tym, że to nie „ciche dni”, „strzelony foch”, czy „święty spokój”, ma uzdrowić obopólny dialog i nasze relacje, ale prawda. „Owocem dialogu jest dojście do jakiejś prawdy”. Dlatego „tam, gdzie nie dochodzi się do prawdy, jest tylko wymiana zdań”. To prawda i właściwie rozumiana i przeżywana miłość, jest w stanie przekonać małżonków o tym, że jedynie ludzie odpowiedzialni są zdolni do stworzenia między sobą przestrzeni wzajemności.
Wiele lat temu papież Paweł VI przypominał nam o tym, że dialog odznaczać powinien odznaczać się jasnością. W końcu sytuacja wymaga tego, by słuchająca nas osoba mogła w pełni zrozumieć to, co się do niej mówi. Kolejnym elementem dialogu jest łagodność. W przypadkach aż nadto determinujących naszą cierpliwość, potrzebujemy zamiast uaktywnienia irytacji i wyrzuconego z siebie bolesnego słowotoku, jakiegoś wzorca cierpliwości. W tej materii za konieczność uznaje się wcielać w życie tą łagodność, której sam Chrystus kazał nam się uczyć od siebie, mówiąc: „Uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca (Mt 11, 29)”.
Trzeba jeszcze dopowiedzieć, że w dialogu kluczową rolę odgrywa również zaufanie nie tylko to do mocy i siły własnych słów, ale także owo zaufanie do przyjęcia słów i argumentacji współmałżonka. Nade wszystko konwersacja to również badanie nastawienia umysłowego i moralnego odbiorcy. W tak prowadzonym dialogu „prawda zawsze będzie łączyć się z miłością, a zrozumienie z ukochaniem”. Taki stan rzeczy sprawi, że będziemy coraz bardziej przekonywać się o tym, że kocha się autentycznie współmałżonka, a nie nasze wyobrażenie o nim.
Dialog jako prawdziwe narzędzie do jednoczenia ludzkich umysłów jest często paraliżowany przez lęk przed krytyką. Jednak osobom, które zdecydowały wytrwać ze sobą przez całe życie, warto przypomnieć kluczową dla krytyki prawdę, pozostawioną nam przez Pawła VI, który powtarzał, że: „krytykować to nie znaczy burzyć, ale precyzować”. Zatem, zanim dobrze przygotujemy się do krytyki i miejmy świadomość, że w dialogu należy zawsze dobrze doprecyzowywać pytania. Nie może być tak, że już po pierwszej sprzeczce uderzać będziemy we współmałżonka argumentacją, której siłę porównać można do uderzenia Mike’a Tysona, powalającego na ringu swego rywala, mocnym i szybkim prawym sierpowym.