Stara jak jak Rzym zasada: „Divide et impera” („Dziel i rządź”) polegająca na utrzymaniu władzy i wywieraniu wpływów, poprzez wzniecanie wewnętrznych konfliktów jest nadal aktualna. Jeżeli wspomniana koncepcja natrafi na podany grunt hołdujący zasadzie: „Cel uświęca środki”, to wówczas zaowocuje urzeczywistni się to, co trafnie opisał Shakespeare: „Choć to szaleństwo, jest w nim przecież metoda”.
Zasadę „Divide et impera”, która osłabiała ducha naszego narodu, w sposób perfekcyjny przez 123 lata stosowali nasi zaborcy. Identyczne postępowali nasi okupanci niemieccy i sowieccy. Przypomnijmy sobie to, co mówił niemiecki zbrodniarz wojenny, Reichsführer-SS, Komisarz Rzeszy do spraw Umacniania Niemieckości, Heinrich Himmler, w trakcie tworzenia niemieckiej taktyki wobec Polski: „Musimy podzielić Polskę na tak wiele różnych grup etnicznych, na wiele części i podzielonych grup jak to jest tylko możliwe”.
Widzimy, że we współczesnym zglobalizowanym świecie wspomniane wyżej postawy zżyły się ze sobą do tego stopnia, że nie tylko przeniknęły do naszego sposobu myślenia i działania odważnie penetrując liczne obszary życia społecznego. Jesteśmy świadkami tego, jak zasada: „Cel uświęca środki”, parceluje się nastroje społeczne i zaburza jedność wśród ludzi. Co gorsze, nie dostrzegamy tego, że w prowadzeniu dyskusji, już dawno z pola widzenia zniknęła nam nie tylko sama istota sporu, a przede wszystkim sam człowiek.
W dzisiejszej rzeczywistości, nawet sam spór, przestaje mieć cokolwiek wspólnego z dochodzeniem do prawdy. Liczą się jedynie emocje, a prowadzona polemika, przeradza się w szybko w otwartą formę konfliktu, w którym argumentacja rozumowa nie ma żadnego znaczenia. W jaki sposób dyskutować o prawdzie, kiedy irracjonalna logika ze swoją argumentacją okopała się w szańcach odpierając nieustannie rozumną argumentację?
Nam, podobnie jak Diogenesowi, przychodzi przechadzać się ulicami miasta z zapaloną latarnią, szukając tym sporze resztek ludzkiej przyzwoitości. W świetle latarni Diogenesa widzimy jednak ludzi zakochanych we własnym ego, subiektywnych racjach i pozbawionej logiki argumentacji. Oświetlani blaskiem latarni bełkoczą jedynie, jak mawiał klasyk, że: „Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza”.
Już dawno temu Machiavelli założył, że kierowanie ludźmi, czy instytucjami, powinno zakładać stworzenie pewnej formy iluzji, wrażenia, że wszelkie sposoby działania osób (w tym osób żyjących niemoralnie), muszą z góry być dobre. Dzięki grze pozorów i kreowaniu odrealnionej iluzji, niektórzy zapragnęli na wieki utrzymać dla siebie tronu, stołka, taboretu, fotela, poselstwa, senatorstwa, czy Bóg wie czego jeszcze. Tu idzie o to, żeby tylko mieć i posiadać, a coraz mniej być. Nawet wtedy, gdy w ramach „układu” powymieniali wokół siebie ludzi, jak wymienia się pionki na szachownicy, to nadal, mimo wszystko oni chcą nadal być w pełnej gotowości i trwać na posterunku, by partycypować we władzy i mieć realny wpływ na dzielenie i rządzenie.
I kiedy tak zastanawiam się nad wcielaną w życie społeczeństw zasadę: „Dziel i rządź”, dostrzegam w niej pewną powtarzającą się zależność, którą trafnie opisał ks. J. Tischner w „Historii filozofii po góralsku”, kiedy opowiedział nam historię bacy z Dursztyna. Historia ta przedstawia się następująco: „Miał baca psy i niósł je w celu sprzedaży na jarmark w worku. A niósł je tak, że co chwila potrząsał tym workiem na plecach. I wówczas wewnątrz worka robił się straszny harmider. Cóż tak, baco, trzęsiecie tymi psami? – Bo jak je spokojnie niosę, to mnie gryzą, a jak je postrząsam, to się gryzą między sobą i ja mam spokój”.
AD