Kto dziś jeszcze wierzy, że rozpad rodziny jest efektem „przypadkowych przemian kulturowych”, ten nie rozumie, w jakim świecie żyje. Żyjemy w epoce rewolucji, która nie bierze jeńców. W epoce, która nie potrzebuje czołgów, by zdobywać miasta. Wystarczy, że zdobędzie rodziny. A raczej – że je rozbije. Nie ma bardziej przemyślanej, bezwzględnej i konsekwentnej strategii niż ta, która stoi za powolnym, lecz systematycznym demontażem małżeństwa, ojcostwa, macierzyństwa i domowego ogniska. A wszystko to dzieje się na naszych oczach. W świetle dnia. W podręcznikach, kampaniach, serialach, wystąpieniach polityków, szkolnych programach i ideologicznych broszurach. Rewolucja zmieniła język, zmieniła prawo, zmieniła instytucje – ale nie zmieniła celu. Celem wciąż jest to samo: zniszczyć podstawową komórkę społeczną, która daje człowiekowi zakorzenienie, tożsamość i odporność na manipulację.
Nie da się zrozumieć tego procesu bez cofnięcia się do jego fundamentów. A fundamenty są jasne – i nie mają nic wspólnego z empatią czy troską o człowieka. W centrum rewolucyjnego planu znajduje się przekonanie, że wszystko, co naturalne, musi zostać rozebrane na czynniki pierwsze i zbudowane od nowa, zgodnie z ideologicznym projektem. Rodzina, jako wspólnota oparta na miłości, różnicy płci, odpowiedzialności i przekazywaniu życia, stanowi żywe zaprzeczenie rewolucyjnego mitu. Jest zakorzeniona w naturze. Jest ponadczasowa. I jest – z definicji – poza kontrolą systemu. Dlatego musi zostać rozbrojona.
Wszystko, co od dekad obserwujemy – promocja rozwodów jako „wyrazów wolności”, upowszechnianie „alternatywnych modeli rodziny”, degradowanie roli ojca, wyszydzanie matek, które zostają w domu – to nie są spontaniczne zmiany społeczne. To punkty realizacji planu. Rewolucja nie potrzebuje już barykad. Wystarczy, że przemodeluje definicje. Zmienisz znaczenie miłości – i rozbijesz jej trwałość. Zmienisz pojęcie małżeństwa – i wytrącisz sens jego nierozerwalności. Zamienisz wychowanie w „usługę publiczną” – i oderwiesz dziecko od rodziców. To właśnie się dzieje. Codziennie. Metodycznie. Cynicznie.
Nieprzypadkowo atak zawsze zaczyna się od redefinicji małżeństwa. Małżeństwo – jeśli jest trwałe, jeśli wiąże się z odpowiedzialnością, z wiernością i zrodzeniem potomstwa – jest największym problemem dla ideologów społecznej inżynierii. Bo to ono trzyma świat w pionie. To ono uczy człowieka, że miłość to wybór, a nie kaprys. Że dzieci nie są przeszkodą, lecz darem. Że wolność to nie prawo do porzucenia wszystkiego, gdy przestaje być wygodnie, ale zdolność do bycia wiernym nawet wtedy, gdy boli. Takiej wolności system nie zniesie. Bo nie da się jej kontrolować.
Dlatego od lat wbija się ludziom do głowy, że nierozerwalność małżeństwa to relikt przeszłości, że kobieta „uwięziona w domu” to obraz opresji, a ojciec, który podejmuje decyzje, to tyran. System chce, byś wierzył, że tradycyjna rodzina to miejsce przemocy, nierówności i ciemnogrodu. W rzeczywistości to jedyne miejsce, które broni człowieka przed totalną atomizacją i rozkładem. Dlatego właśnie musi zostać rozbite.
Atak na rodzinę odbywa się dziś na wielu frontach – i żaden z nich nie jest przypadkowy. Z jednej strony mamy kult rozwodu, który przedstawiany jest jako „prawo do szczęścia”. Z drugiej – gloryfikację związków nieopartych na biologicznej komplementarności. Z trzeciej – agresywną promocję idei, że kobieta może realizować się wyłącznie poza domem, że praca zawodowa to jedyne pole godne jej ambicji. W tle – systematyczne przejmowanie przez państwo funkcji wychowawczej. Wszystko po to, by dzieci przestały być wychowywane przez ojca i matkę, a zaczęły być formatowane przez instruktorów ideologii.
Rodzina przestaje być wspólnotą. Ma stać się jednostką administracyjną. Czymś do zastąpienia, do „reinterpretacji”, do dowolnego przedefiniowania. To już nie są teorie. To praktyka. Wystarczy spojrzeć na język – zamiast „mama i tata” mamy „rodzic 1 i rodzic 2”. Zamiast obowiązku alimentacyjnego – zasiłki państwowe. Zamiast wychowania – programy socjalne. I zamiast wspólnego ogniska – chłodna neutralność „równościowa”.
To nie przypadek, że rewolucjoniści tak bardzo nienawidzą słowa „wierność”. Bo wierność oznacza trwałość. A trwałość to bariera. Wierność to nie tylko kwestia moralna – to akt buntu wobec kultury tymczasowości. Wierność małżeńska, wierność dzieciom, wierność obowiązkom rodzinnym – to wszystko są akty odwagi, które podważają dogmat systemu. A system potrzebuje jednostek porzucających. Takich, co łatwo zmieniają partnerów, miejsca, idee, poglądy i przekonania. Takich, co nie zakorzeniają się nigdzie – bo wtedy łatwiej ich przemieszczać, zastraszać, przetwarzać.
Małżeństwo nie jest umową handlową. Nie jest też emocjonalnym eksperymentem. Małżeństwo to jedyna realna struktura, która gwarantuje dzieciom stabilność i tożsamość. Nie przypadkiem właśnie dzieci są dziś głównym celem przemodelowania. Wmówić im, że płeć to wybór. Że rodzice się mylą. Że autorytet ojca to toksyna, a matka niepotrzebnie się poświęca. Wmówić im, że mogą żyć „po swojemu”, zanim jeszcze nauczyły się mówić. W takim świecie rodzina staje się nie tyle niepotrzebna – co niepożądana.
Ale nawet to nie wystarczy. Trzeba jeszcze wmówić społeczeństwu, że każda próba obrony rodziny to atak. Że jeśli bronisz trwałości małżeństwa – to jesteś nietolerancyjny. Że jeśli wierzysz w naturalny podział ról – to jesteś mizoginem. Że jeśli nie akceptujesz wszystkiego – to jesteś oprawcą. Oto odwrócenie logiki. Oto pułapka, w którą wielu już wpadło.
Prawda jest taka: nie chodzi o równość. Nie chodzi o godność. Chodzi o kontrolę. System potrzebuje ludzi wykorzenionych, oderwanych od tradycji, niezdolnych do wierności, podatnych na manipulację. A największym zagrożeniem dla tej operacji jest rodzina – bo to ona przekazuje wartości, pamięć, kulturę i odporność.
Dlatego dziś trzeba mówić wprost: prawdziwa rodzina to akt sprzeciwu. To ostatnia twierdza normalności. To bastion, którego nie da się zastąpić „nowym modelem społecznym”. I to właśnie dlatego musi zostać zniszczona. Zostaje przedstawiona jako przestarzała, opresyjna, a nawet – w najnowszym obrocie propagandy – jako „źródło przemocy”. Wszystko po to, by uzasadnić jej rozbiórkę.
Ale rodzina nie jest ideologicznym tworem. Jest rzeczywistością naturalną. Przedideologiczną. Istniejącą wcześniej niż państwo, prawo czy rynek. I jeśli ją stracimy – nie będzie już czego odbudowywać. Bo bez rodziny nie ma tożsamości. Nie ma przeszłości. Nie ma przyszłości.
I nie daj sobie wmówić, że to się dzieje przypadkiem.