Żyjemy w epoce masek. W świecie, w którym prawda przestała być wartością, a stała się jedną z opcji w ankiecie. Liczy się nie to, kim jesteś, lecz to, jak wypadniesz. Estetyka zastąpiła etykę, a wrażenie – sumienie. Człowiek, który miał być świadkiem, staje się aktorem w spektaklu o tytule „spokój święty”. Zadowala się rolą w teatrze pozorów, w którym nikt już nie pyta o prawdę, lecz o frekwencję.
Lęk przed oceną stał się nowym bożkiem. Cisza wobec zła – cnotą. A milczenie – znakiem „dojrzałości”. Tyle że św. Grzegorz z Nyssy, Ojciec Kościoła, znał ludzką duszę lepiej niż niejeden współczesny psycholog. Wiedział, że człowiek potrafi grać długo, potrafi udawać doskonale, potrafi przez lata karmić się pozorem dobra, aż przyjdzie moment, w którym wystarczy jeden drobiazg – symboliczny migdał – i całe to przedstawienie runie.
To dlatego Grzegorz z Nyssy opowiedział historię, która brzmi jak diagnoza naszego wieku. Opowieść o małpie z Aleksandrii.
„Mówi się, że pewien kuglarz w Aleksandrii tak wyćwiczył małpę, by zgrabnie wykonywała ruchy taneczne. Nałożył jej maskę tancerza i odpowiedni strój, wokół niej ustawił grupę tancerzy i śpiewaków. Stał się przez to sławny. Małpa bowiem poruszała się w takt muzyki, doskonale ukrywając swą naturę. Publiczność była zachwycona widowiskiem.
Aż pewien widz, dowcipny i złośliwy, rzucił na scenę kilka migdałów. Zwierzę natychmiast rzuciło się po nie, zdzierając z siebie maskę, rozrywając kostium i ujawniając swą prawdziwą twarz. Oklaski zmieniły się w śmiech, zachwyt w kpiny. To, co wydawało się sztuką, okazało się farsą.”
Tak brzmiała przypowieść Grzegorza. Krótka, błyskotliwa i brutalnie prawdziwa. I kiedy się jej słucha, trudno nie zapytać: czy my, ludzie XXI wieku, nie staliśmy się tą małpą?
Bo Aleksandria to nie miasto starożytności. To symbol świata, który buduje z iluzji własną świątynię.
To każde biuro, redakcja, aula, studio telewizyjne, kancelaria i zakrystia. To każdy dom, w którym ludzie udają, że się rozumieją.
To każda rozmowa, w której boimy się powiedzieć to, co naprawdę myślimy.
Świat nie chce prawdy. Świat chce efektu.
Nie pyta, kim jesteś, ale – jak wypadniesz.
Nie interesuje się twoim sumieniem, tylko tym, czy wpiszesz się w narrację.
Z ludzi, którzy mieli być świadkami, staliśmy się aktorami.
Świadek płaci cenę – aktor bierze gażę.
Świadek niesie prawdę – aktor niesie wrażenie.
Świadek bywa samotny – aktor ma publiczność.
Tylko że świadek żyje w wolności, a aktor w lęku, że ktoś zdejmie mu maskę.
Małpa z przypowieści nie była zła. Była tylko pozbawiona świadomości siebie. I w tym tkwi dramat współczesnego człowieka.
Nie chodzi o zło, lecz o pustkę.
Nie o grzech, lecz o brak tożsamości.
Dzisiejszy świat tresuje ludzi tak, by zapomnieli, kim są.
Świat mówi: „bądź sobą”, ale zaraz potem dodaje: „bądź taki jak wszyscy”.
Świat daje wolność, by zaraz potem ją uregulować.
Uczy cię odwagi, byś przypadkiem nie użył jej przeciwko systemowi.
A kiedy człowiek zapomina, że został stworzony na obraz Boga, zaczyna przypominać to, co czci – czyli zwierzę.
Św. Grzegorz z Nyssy pisał: „Człowiek, który zapomina, że jest obrazem Bożym, staje się obrazem zwierzęcia.”
I rzeczywiście: współczesny człowiek potrafi być śmieszny, kiedy próbuje udawać, że jest kimś więcej, niż jest naprawdę, a zarazem tragiczny, bo już nie wie, kim w ogóle jest.
Każdy z nas ma swoje „migdały” – coś, co potrafi go kupić.
Dla jednych to pieniądze. Dla innych – spokój, stanowisko, prestiż, zasięgi, klikalność.
Świat zna te smaki. Rzuca je pod nogi jak przynętę.
Ile razy widzimy, jak ludzie, którzy mówili prawdę, nagle milkną, gdy w grę wchodzą „interesy”?
Ile razy ci, którzy mówili o wolności, nagle podpisują wszystko, byle tylko nie stracić przywilejów?
Migdały są symbolem kompromisu.
To cena, którą płacimy za święty spokój.
I prędzej czy później przychodzi chwila, gdy życie rzuca ci kilka pod nogi – wtedy wychodzi, kim jesteś naprawdę.
Nie w czasie oklasków, ale w czasie próby.
Żyjemy w epoce tresury.
Nie wychowuje się już ludzi wolnych, lecz posłusznych.
Nie kształci się sumień, lecz reakcje.
Hasło „bądź sobą” jest w istocie nakazem bycia przewidywalnym.
Zobacz, jak mało dziś odwagi w przestrzeni publicznej.
Ilu ludzi potrafi powiedzieć jasno: „Nie zgadzam się”?
Zamiast tego słyszysz: „to zależy”, „nie jestem kompetentny”, „po co o tym mówić?”.
Pokora? Nie. To tchórzostwo w przebraniu rozsądku.
Tchórzostwo, które nie krzyczy, tylko milczy – i tym milczeniem zabija duszę.
Św. Grzegorz z Nyssy ostrzegał: „Milczenie wobec niesprawiedliwości jest jej największym sprzymierzeńcem.”
Dziś patrzyłem na relikwie bł. Stanisława Kostki.
Na młodych ludzi w ciszy, z różańcami w dłoniach.
Na chłopaka, który w wieku osiemnastu lat potrafił powiedzieć Bogu „tak”, choć świat mówił: „nie warto”.
Nie miał majątku, wpływów, sponsorów. Miał tylko wiarę.
Poszedł pieszo do Rzymu, bo wiedział, że do wyższych rzeczy jest stworzony.
Kostka to odwrotność małpy z Aleksandrii.
Nie tańczył dla świata. Nie czekał na brawa.
Był sobą. I dlatego jego imię przetrwało.
A my? Czy mamy odwagę być sobą, gdy tłum śmieje się z wiary, z zasad, z czystości, z prawdy?
Dlaczego dorośli, wykształceni ludzie boją się dziś bardziej niż chłopak, który zmarł w wieku osiemnastu lat?
Prawda nigdy nie była modna.
Nie daje lajków, grantów, posad.
Nie daje spokoju – daje niepokój.
Ale tylko ona daje wolność.
Jak mówił Jan Paweł II: „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi.”
Bo prawda, gdy wchodzi do serca, wypędza lęk.
A lęk to ulubiona broń świata, który woli tresować niż wychowywać.
W Kościele – maska świętości.
W polityce – maska moralności.
W mediach – maska obiektywizmu.
W rodzinie – maska spokoju.
W nas samych – maska poprawności.
Mówimy o odwadze, ale jej nie używamy.
Mówimy o wartościach, ale ich nie bronimy.
Mówimy o pokoju, ale nie potrafimy przebaczyć.
Mówimy o Bogu, ale często bardziej boimy się ludzi.
Kiedy małpa zrzuciła maskę, ludzie się śmiali.
Nie dlatego, że było zabawnie, lecz dlatego, że ujrzeli siebie.
Śmiech to sposób ucieczki od prawdy.
Świat śmieje się z każdego, kto mówi prawdę –
bo śmiech to ostatni bastion tchórzostwa.
Ale śmiech tłumu nie unieważnia prawdy.
Prawda trwa, nawet jeśli klęczy samotna pośród drwin.
Bo kiedy maska pęka, nie kończy się świat – zaczyna się człowiek.
Wstyd to nie klęska, lecz sygnał, że sumienie jeszcze żyje.
To moment, w którym Bóg mówi: „wreszcie cię widzę – takiego, jakiego stworzyłem”.
I wtedy człowiek, po latach grania, zaczyna na nowo oddychać.
Wyobraź sobie teatr w Aleksandrii po spektaklu.
Światła zgasły, tłum wyszedł.
Na scenie został tylko kuglarz i małpa – on z pustką, ona z oderwaną maską.
Cisza.
I jedno pytanie: „czy to była sztuka, czy wstyd?”
Każdy z nas stanie kiedyś na takiej scenie.
Bez masek, bez tytułów, bez publiczności.
I Bóg zapyta: „Czy byłeś prawdziwy?”.
Nie: „czy byłeś znany?”, „czy byłeś skuteczny?”.
Tylko: „czy byłeś prawdziwy?”.
Bo jak mówi Ewangelia: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.”
Prawda nie ma dobrej prasy, ale ma ostatnie słowo.
Świat może cię wyśmiać, przekreślić, zignorować – ale jeśli staniesz w prawdzie, nie przegrasz.
Bo prawda to nie idea. Prawda to Osoba.
To Chrystus.
A On nie szuka aktorów. Szuka świadków.
Więc jeśli dziś czujesz, że świat zmusza cię do tańca – nie tańcz.
Zdejmij maskę. Niech się śmieją. Niech kpią.
Bo śmiech świata nie znaczy nic wobec spojrzenia Boga.
Jak pisał św. Grzegorz z Nyssy: „Nie ma nic bardziej nieludzkiego niż człowiek, który udaje, że jest kimś innym, niż został stworzony.”
I jak przypomina bł. Stanisław Kostka: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony.”
Nie do maski.
Nie do tańca.
Do prawdy.