To nie jest zapowiedź. To już się wydarzyło.
Kościół włoski – kolebka świętych, mistyków i teologów, ziemia Benedykta, Dominika, Katarzyny ze Sieny – właśnie zatwierdził dokument końcowy swojej Drogi Synodalnej. Tekst, który miał być owocem czteroletniego rozeznawania, stał się aktem publicznej kapitulacji wobec ducha świata. Włoscy biskupi, jak ogłosiła Konferencja Episkopatu Włoch, przyjęli dokument składający się z 75 punktów, który ma „odnowić Kościół”. W rzeczywistości jednak ten tekst przypomina raczej mapę ideologicznego nawrócenia Kościoła na religię humanizmu bez Boga. Wspólnoty pielgrzymującej pod tęczowym baldachimem w nieznanym kierunku.
W dokumencie czytamy o „synodalnej i misyjnej odnowie praktyk kościelnych”. Piękne słowa, które jednak w praktyce oznaczają jedno: odnowienie w duchu świata, a nie w Duchu Świętym.
Szczególną uwagę zwracają punkty dotyczące osób LGBT, w których wprost zaleca się, by wspólnoty chrześcijańskie „przezwyciężały postawy dyskryminacyjne”, „promowały uznanie i wsparcie osób homoseksualnych i transseksualnych oraz ich rodziców”, a także wspierały „dni organizowane przez społeczeństwo obywatelskie przeciwko homofobii i transfobii”.
Nie mówi się ani słowa o nawróceniu. Nie mówi się o grzechu. Nie mówi się o łasce, o sakramentach, o walce duchowej. Mówi się o „empatii”, „akceptacji”, „towarzyszeniu”.
To nie język Ewangelii. To język światowych agend społecznych, które od dawna próbują zmienić Kościół w organizację psychologiczną – z krzyża uczynić symbol tolerancji, a z miłosierdzia – parawan dla grzechu.
Nie przypadkiem jednym z pierwszych, którzy wyrazili entuzjazm wobec włoskiego dokumentu, był o. James Martin SJ, amerykański jezuita, który od lat stoi na czele ruchu dążącego do „pełnej akceptacji” osób LGBT w Kościele. Ten sam duchowny, który publicznie popierał błogosławienie związków jednopłciowych, a jego książki i konferencje promują teologię emocji zamiast teologii krzyża.
Martin jest współautorem nowego słownika religijnego, w którym pojęcie grzechu zostało zastąpione przez „ranę emocjonalną”, a nawrócenie przez „przyjęcie samego siebie”. W jego interpretacji Ewangelia staje się opowieścią o samorealizacji, a nie o zbawieniu. W duchu modernistycznej hermeneutyki, którą Pius X w Pascendi Dominici gregisokreślił mianem „ścieku wszystkich herezji”, Martin odczytuje Objawienie jako „proces wrażliwości”.
I właśnie ten jezuita, wielokrotnie przyjmowany przez papieża Franciszka, z entuzjazmem przyjął także dokument Fiducia supplicans – ten sam, który po raz pierwszy w historii Kościoła dopuścił możliwość błogosławienia par jednopłciowych.
Dla Martina i jemu podobnych, Fiducia supplicans była symbolicznym przełamaniem tabu – znakiem, że Kościół oficjalnie zrezygnował z jednoznacznego mówienia o moralności.
Dla świata – był to znak triumfu.
Dla wierzących – moment głębokiego bólu.
Dziś włoska Droga Synodalna idzie o krok dalej: nie tylko otwiera drzwi dla środowisk LGBT, ale czyni z tego priorytet duszpasterski. Tak jakby zbawienie człowieka polegało już nie na odkupieniu, ale na akceptacji samego siebie.
Dokument włoskiego episkopatu to nie tylko zbiór propozycji. To manifest nowego typu religijności – bez granic, bez zasad, bez dogmatów. Znajdujemy tam wezwania do „stałych stołów dla pokoju”, do „projektów rozbrojeniowych”, do „ekumenicznej współpracy” i „dialogu międzyreligijnego”. Znajdujemy język, który brzmi jak echo ONZ, a nie jak echo św. Pawła.
Kiedyś Kościół nauczał: „Nie bierzcie wzoru z tego świata”. Dziś Kościół włoski zdaje się mówić: „Bierzmy wzór z tego świata, by nie wywoływać kontrowersji”. I to właśnie jest tragedia: zastąpienie Objawienia – konsensusem, prawdy – odczuciem, świętości – akceptacją.
Portal PCh24.pl zauważył, że to przesunięcie akcentów – z głoszenia prawdy ku afirmacji – nie jest przypadkiem. To logiczna konsekwencja reformy, którą od lat forsują modernistyczne środowiska w Kościele. I choć niektórzy włoscy biskupi próbują się tłumaczyć, że „nie ma tu zmiany doktryny”, wszyscy wiemy, że zmiana doktryny zaczyna się od zmiany języka.
Nie można mówić o włoskiej Drodze Synodalnej bez przypomnienia, że zaledwie kilka miesięcy temu świat katolicki przeżył wstrząs po ogłoszeniu dokumentu Fiducia supplicans. Tekstu, który – mimo zapewnień o „pastoralnym charakterze” – stał się faktycznym przyzwoleniem na błogosławienie związków sprzecznych z Ewangelią. Dla wielu duchownych i wiernych był to moment przełomu – moment, w którym modernizm przeszedł z poziomu sugestii na poziom praktyki.
Włoski dokument synodalny jest logicznym rozwinięciem tej samej narracji. Mówi tym samym językiem: językiem emocji, empatii i akceptacji. Tak jak Fiducia supplicans pomijał aspekt grzechu, tak Droga Synodalna pomija aspekt prawdy.
Kościół, który błogosławi związek sprzeczny z naturą, i Kościół, który promuje „włączenie” bez odniesienia do łaski – to ten sam Kościół. Kościół, który już nie naucza, lecz potwierdza.
Nie jest tajemnicą, że duch jezuitów – tych dawnych mistrzów apologetyki, misji i rozumu – dziś ulega głębokiemu wypaczeniu. To nie przypadek, że zarówno Fiducia supplicans, jak i wiele synodalnych projektów w Italii, powstaje w środowiskach, które od dawna flirtują z ideologią postmodernizmu. Zakon, który kiedyś głosił „Ad maiorem Dei gloriam”, coraz częściej głosi dziś: „Ad maiorem mundi approbationem” – dla większej chwały świata.
I tak oto z duchowych wojowników Chrystusa powstaje nowa kasta reformatorów, która – zamiast ratować dusze – chce reformować pojęcia. Zakon, który niegdyś dawał Kościołowi męczenników, dziś daje influencerów. Zakon, który bronił prawdy, dziś produkuje „narracje pastoralne”.
To, co wydarzyło się we Włoszech, to nie incydent. To moment przełomowy – punkt, w którym Kościół Zachodni oficjalnie przekroczył granicę pomiędzy głoszeniem a przyzwoleniem. Dokument, który miał być znakiem jedności, stał się znakiem pęknięcia. Nie ma w nim zapachu Ewangelii. Jest zapach politycznej poprawności, ideologii gender i socjologicznego aktywizmu.
I choć o. James Martin SJ z uśmiechem mówi, że „to zwycięstwo miłości”, każdy, kto zna Ewangelię, wie, że miłość bez prawdy nie zbawia, lecz zwodzi. Tak więc włoska Droga Synodalna nie jest drogą odnowy. Jest drogą w stronę duchowej przepaści, w której Kościół staje się organizacją terapeutyczną, a nie Mistycznym Ciałem Chrystusa.
Wszystko to dzieje się na oczach świata. I właśnie dlatego trzeba mówić jasno: To nie jest nowa wiosna Kościoła.
To jesień wiary.