Rok 1931. Europa oddycha niepokojem, a w Rzymie – mieście świętym, które pamiętało apostołów i cesarzy – rodzi się nowy kult. Nie jest to już kult Boga, który zbawia człowieka, lecz człowieka, który próbuje zbawić samego siebie. Benito Mussolini tworzy ideologiczną religię, w której państwo staje się ołtarzem, naród kapłanem, a wódz – bogiem. To nie jest zwykła polityka. To akt duchowego buntu przeciw Stwórcy. W tym świecie papież Pius XI widzi nie tylko zagrożenie dla Kościoła, ale dla samej duszy cywilizacji.
W encyklice Non abbiamo bisogno – jednym z najbardziej proroczych dokumentów XX wieku – papież pisze z precyzją chirurga i odwagą proroka. Nie przemawia z lęku, ale z poczucia obowiązku wobec prawdy. Nie atakuje ludzi, lecz system, który żąda od człowieka, by ten zapomniał, kim jest. „Nie potrzebujemy państwa, które wtrąca się do sumień i chce wychowywać młodzież poza Kościołem i przeciw Kościołowi” – to zdanie stało się aktem sprzeciwu wobec całego projektu totalitarnego, który próbował uczynić z państwa bóstwo.
Faszyzm nie był tylko narzędziem politycznym. Był duchowym eksperymentem – próbą stworzenia świata, w którym prawo moralne ustępuje przed prawem siły. Pius XI zobaczył w nim nie ideologię, lecz chorobę duszy. Włochy, które przed chwilą świętowały podpisanie Paktów Laterańskich, zaczynały zmieniać się w laboratorium nowego pogaństwa. Kiedy młodzież śpiewała hymny o Duce, a religijne procesje zastępowano pochodami z pochodniami, Kościół zrozumiał, że to nie polityczna reforma, lecz rewolucja duchowa.
Pius XI, świadomy, że Kościół nie może stać się dodatkiem do reżimu, postawił granicę. I zrobił to nie w imię prestiżu Watykanu, ale w imię wolności człowieka. W jego oczach faszyzm był kolejną odsłoną odwiecznej herezji – tej samej, która kazała człowiekowi powiedzieć Bogu: „Nie będziesz mi panował”. Państwo ogłosiło się źródłem wszelkiego dobra i prawa. Władza przestała być służbą, a stała się sakramentem siły. W miejsce krzyża postawiono orła. W miejsce Ewangelii – manifest. W miejsce świętości – posłuszeństwo.
Faszyzm, jak zauważył papież, próbował zmonopolizować wszystko: wychowanie, kulturę, sumienie. Reżim postanowił, że będzie uczył młodzież nowego dekalogu: zamiast „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną” – „Nie będziesz miał innej lojalności poza państwem”. Dlatego Akcja Katolicka, która wychowywała młodych w duchu prawdy, stała się wrogiem numer jeden. W 1931 roku organizacje młodzieżowe rozwiązano, oratoria zamknięto, a księży i świeckich zaczęto prześladować. Papież reaguje nie jak polityk, ale jak ojciec. Pisze, że Akcja Katolicka „jest prześladowana tam, gdzie najwierniej wypełnia swoją misję”. W tych słowach kryje się nie skarga, ale diagnoza. Reżimy zawsze będą uderzać tam, gdzie ludzie wciąż mają sumienie.
Włoska propaganda nie cofała się przed niczym. Katolickie stowarzyszenia oskarżano o zdradę, kapłanów o spiskowanie, a w prasie pojawiały się bluźniercze parodie śpiewów i procesji. Papież pisał z bólem: „Wiemy o bezbożnych parodiach świętych pieśni i pochodów religijnych, tolerowanych ku głębokiemu bólowi obywateli miłujących pokój i ład”. To była nie tylko profanacja, ale świadoma próba przyzwyczajenia społeczeństwa do bluźnierstwa – stopniowego znieczulania duszy. Bo kto raz pozwoli na szyderstwo z tego, co święte, ten wkrótce nie będzie już rozumiał, czym jest świętość.
W tym świecie zafałszowanych symboli i odwróconych wartości Pius XI powtarzał, że „pokój wewnętrzny, ów pokój pochodzący z jasnej świadomości stania po stronie prawdy i sprawiedliwości, walczenia i cierpienia dla nich – to pokój, który zdoła dać jedynie Król Boży”. To zdanie jest jak miecz. Bo papież nie wzywa do buntu z bronią, ale do oporu ducha. Nie do rewolucji, ale do wierności. Do pokoju, który nie rodzi się z kompromisu z kłamstwem, lecz z odwagi wytrwania przy prawdzie.
W całym dokumencie widać, że faszyzm był dla Piusa XI nie tyle zagrożeniem politycznym, co moralnym. Jego logika była prostym powtórzeniem grzechu pierworodnego: chęcią stworzenia świata bez Boga. Państwo, które ogłasza siebie bogiem, zawsze kończy jako tyrania. Naród, który wierzy w swoją nieomylność, przestaje być wspólnotą – staje się sektą. Władza, która nie uznaje żadnych granic, zaczyna tworzyć własną moralność, a to już nie polityka, to bluźnierstwo.
W tym sensie Non abbiamo bisogno jest czymś więcej niż encykliką. To duchowy manifest o granicach władzy. Pius XI przypomina, że Kościół istnieje po to, by chronić człowieka przed państwem, które zapomina, że ma służyć, a nie panować. „Rodzina posiada prawo przyrodzone do wychowania dzieci, którego państwo nie może ani zniszczyć, ani przejąć” – pisał papież. W tych słowach zawiera się cały katolicki realizm społeczny: porządek świata jest hierarchiczny, nie dlatego, że ktoś jest ważniejszy, lecz dlatego, że istnieje porządek dobra. Państwo nie tworzy prawdy – może ją tylko rozpoznać i przyjąć.
W dalszej części encykliki Pius XI uderza jeszcze głębiej. Mówi o „antyklerykalizmie, który swą siłę zawdzięczał masonerii i liberalizmowi”. Pokazuje, że duch walki z Kościołem nie jest przypadkiem, ale konsekwencją idei, która odrzuca Boga jako źródło porządku moralnego. To nie przypadek, że każda rewolucja zaczyna od walki z ołtarzem – bo ołtarz przypomina człowiekowi, że istnieje coś, czego nie można posiadać, kontrolować ani przekształcać według własnej woli.
Właśnie dlatego Non abbiamo bisogno to dokument nie tylko o faszyzmie, ale o każdym systemie, który próbuje tworzyć nową moralność. Papież wiedział, że ta choroba nie umrze z Mussolinim. Wiedział, że pojawi się w innych postaciach – w nazizmie, który deifikował rasę, i w komunizmie, który deifikował klasę. W obu przypadkach chodziło o to samo: o odrzucenie Boga i zastąpienie Go człowiekiem.
To właśnie w tej logice buntu przeciw Bogu Pius XI widział wspólne korzenie totalitaryzmów. I choć różniły się one flagami, hasłami i hymnami, wszystkie mówiły to samo: „My stworzymy nowego człowieka”. A nowy człowiek – bez Boga, bez rodziny, bez sumienia – był ich wspólnym dziełem.
Kiedy dziś słuchamy słów Piusa XI, trudno nie dostrzec, jak proroczo brzmią. Bo czy współczesny świat nie powtarza tych samych błędów? Czy państwo, które chce „neutralizować religię” w szkołach, nie jest nową formą tego samego totalizmu? Czy biurokratyczny język poprawności, który dyktuje, co wolno myśleć i mówić, nie przypomina tamtych faszystowskich haseł o „nowym człowieku”?
To dlatego Non abbiamo bisogno nie jest tylko tekstem historycznym. To lustro. Papież z 1931 roku mówi do ludzi XXI wieku: tam, gdzie państwo sięga po duszę, tam zaczyna się tyrania. Tam, gdzie człowiek wierzy, że może stworzyć nową moralność, tam rodzi się stary grzech – pycha.
I dlatego jego słowa pozostają wiecznie aktualne: „Nie potrzebujemy państwa, które chce być bogiem. Potrzebujemy Boga, który uczy człowieka być człowiekiem.”
Bo historia ma swoją logikę. A każdy, kto zapomina, że istnieje granica między tronem a ołtarzem, między prawem a sumieniem, między władzą a prawdą – wcześniej czy później zobaczy, że nie buduje nowego świata, lecz nową wieżę Babel. I jak tamta – runie.