„Mama powiedziała mi, że każdy ma swojego anioła, że każdy ma i będzie go miał.” – Ryszard Riedel, Dżem
Dziś te słowa mają ciężar modlitwy.
Bo jeśli kiedykolwiek na tym świecie Bóg posłał człowieka w miejsce anioła – to była to Mama.
Nie ta z kolorowej reklamy z bukietem i uśmiechem na zamówienie.
Nie ta z wierszyka w przedszkolu, z serduszkiem przyklejonym na papierze.
Ale ta prawdziwa.
Z podkrążonymi oczami. Ze zmęczoną duszą. Z dłońmi, które drżały ze strachu, kiedy gorączka nie spadała.
Ta, która nie zasypiała, gdy ty spałeś.
Która płakała po cichu, by cię nie obudzić.
Która bała się bardziej niż ty – ale nigdy ci tego nie powiedziała.
Mama – pierwszy głos, który słyszysz jeszcze zanim się urodzisz.
Pierwsze serce, które bije dla ciebie, zanim twoje się wykształci.
Pierwsza modlitwa, która leci w niebo, zanim ty nauczysz się mówić „proszę”.
Ona była przy tobie wtedy, gdy nikt inny by nie wytrzymał.
Gdy nie mówiłeś prawdy.
Gdy raniłeś.
Gdy nie dziękowałeś.
Gdy udawałeś, że jej nie potrzebujesz.
A ona… trwała. Milcząca. Obecna. Gotowa, by cię znów przyjąć – z błotem na butach i z żalem w oczach.
W świecie, który mówi „zmień, jeśli nie działa” – Mama przypomina, czym jest wierność.
W epoce, która mówi „zadbaj o siebie” – Mama uczy, co znaczy dać siebie.
W społeczeństwie, które boi się bliskości – Mama pokazuje, że miłość jest zawsze na wyciągnięcie ręki.
I choć nie każda matka była święta…
Nie każda potrafiła wszystko.
Nie każda miała dobre warunki.
To większość z nich niosła to, czego dziś brakuje światu:
bezwarunkową obecność.
Tę, która nie stawia warunków, nie wycofuje się, nie kalkuluje.
Czasem były zmęczone.
Czasem same zagubione.
Czasem nie miały nikogo – oprócz nas.
Ale to wystarczyło, by walczyć o nas jak lew. Nawet, jeśli sama wyglądała na zmiażdżoną.
Dlatego dziś niech milkną głupie memy o „madkach”.
Niech opadnie kurz z reklam.
Niech odejdą z serca wszystkie pretensje, które przytłumiły wdzięczność.
Bo każdy z nas miał – i ma – swojego anioła.
Zawsze miała imię.
Mama.
Nie każda jeszcze żyje.
Ale każda zostawiła w nas jakiś głos. Jakiś zapach. Jakiś gest.
Tę herbatę, którą tylko ona potrafiła zrobić.
Ten sposób, w jaki głaskała cię po głowie.
To spojrzenie, którym mówiła: „Nie martw się, jestem.”
Jeśli możesz – przytul ją dziś najmocniej, jak potrafisz.
Jeśli już nie możesz – idź na grób. Zapal znicz. Powiedz: „Nie zapomniałem.”
Pomódl się. Nie za nią. Z nią. Bo ona dalej jest. W tobie.